czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział 9. Kąpiel z pianką

   Hej, to już ostatni post w te wakacje. Czy Wam też się tak strasznie nie chce wracać do szkoły? Dobra, zabieram się za pisanie. Ten rozdział będzie jeszcze w formie pierwszoosobowej, ale następne już nie.
  P.S Chcieliście romantycznych scen, to macie. Żeby nie było, że nie ostrzegałam ;) Pozdrawiam

   W pierwszą sobotę listopada miał odbyć się mecz - my kontra Slytherin. Gryfoni od samego rana chodzili podenerwowani i podekscytowani. To oczywiste, że chcieli, aby nasza drużyna wygrała. Przy śniadaniu Ron i Harry nawet nie próbowali nic przełknąć. Wydawało mi się to dziwne - zwłaszcza w przypadku Harry'ego, który przecież świetnie latał i był doskonałym szukającym. Ronowi natomiast trzęsły się ręce i lekko pozieleniał na twarzy. Nie rozumiałam czemu aż tak bardzo przejmują się quidditchem, ale moim zadaniem jako przyjaciółki było ich wspierać. Powiedziałam im kilka słów pociechy i kazałam coś zjeść. Musieli być w pełni sił, aby wygrać ze Ślizgonami. Harry niechętnie zjadł jedną bułkę, a Ron odrobinę budyniu.
  Zerknęłam w stronę Ślizgonów. Członkowie ich drużyny dumnie rozglądali po sali. Mogłam się założyć, że są pewni swego zwycięstwa. Malfoy oczywiście też nie zdradzał żadnych śladów zaniepokojenia. Był jak naturalnej wielkości kamienna rzeźba. Gdyby nie to, że wiedziałam, jaki Harry jest dobry, stawiałabym na Malfoya tylko na podstawie wyglądu.
  - Chodźcie już.
  Chłopcy poszli się przebrać, żegnani zagrzewającymi do walki okrzykami Gryfonów, a ja znalazłam sobie dobre miejsce na trybunach. Pogoda była wprost idealna do meczu. Na niebie nie było ani jednej chmury, co zapewniało dobrą widoczność, i nie wiał wiatr. Po kilku minutach zawodnicy obu drużyn wyszli na boisko. Przez trybuny przetoczył się ogłuszający hałas i głośne oklaski. Kapitanowie uścisnęli sobie ręce. Mogłabym przysiąc, że starają się je zmiażdżyć. To było dość niebezpieczne, ale poza mną nikt nie zwrócił na to uwagi.
  Zawodnicy wystartowali. Harry od razu zaczął krążyć po boisku w poszukiwaniu znicza, a Ron podleciał do bramek. Dosłownie po chwili Ślizgoni strzelili gola, co powitaliśmy jękiem zawodu, a Lee Jordan - komentator - tak niecenzuralnym słowem, że profesor McGonagall podjęła się nieudanej próby zabrania mu mikrofonu. Zerknęłam na Rona, żeby zobaczyć, jak przyjął stratę bramki. Sprawiał wrażenie, jakby chciał się schować do mysiej dziury. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco, ale chyba tego nie zauważył w gąszczu uczniów. 
  Spektakularnie wymijając tłuczki i pałki Ślizgonow, Ginny zdobyła dwa gole. Jordan prawie podskakiwał z podniecenia i wykrzykiwał coś o niezrównanym sprycie i zwinności zawodników Gryffindoru. Nagle moją uwagę przykuł Malfoy, który chyba dostrzegł znicz. Pomknął w stronę złotej piłeczki. Harry ruszył w ślad za nim. Gdy Malfoy wyciągał rękę po znicz, prawie go miał, Gryfon odtrącił jego dłoń i zacisnął palce na piłeczce.
  Z gardeł Gryfonów wydobył się potężny, radosny ryk. Wmieszałam się w tłum schodzących uczniów i podeszłam do Rona i Harry'ego i innych graczy, żeby im pogratulować. 
  Niedaleko od nas drużyna Ślizgonów z kwaśnymi minami zmierzała do szatni. Wbrew mojej woli zrobiło mi się żal wściekłego Malfoya. Nie był złym graczem. Jego problem polegał na tym, że Harry był lepszy. No i miał lepszą miotłę.
  Uścisnęłam przyjaciół i poszliśmy do nas na imprezę. George z Fredem załatwili słodycze i wyczarowali sztuczne ognie. Gdy skończyliśmy się bawić było grubo po dwudziestej drugiej. Ponieważ dziewczyny zajęły łazienkę, zabrałam piżamę i kosmetyczkę, po czym poszłam do łazienki prefektów. Wzięłam gorący prysznic, potem rozczesałam grube, mokre włosy i się ubrałam. Pozbierałam ciuchy i wróciłam do dormitorium. Wskoczyłam szybko do ciepłego łóżka i owinęłam kołdrą. Dopiero wtedy przypomniało mi się, że nie umyłam zębów. Chwilę zastanawiałam się, czy dzisiaj sobie nie odpuścić, ale wpojone zasady okazały się silniejsze. W końcu jestem córką dentystów. Poza tym, zostawiłam kosmetyczkę, a znając życie Irytek dobierze się do moich kosmetyków i będzie nimi rzucał w uczniów. Niechętnie wstałam z łóżka i wróciłam pod drzwi łazienki. Przekonałam się, ze są zamknięte.
  - Zajęte - usłyszałam głos Malfoya.
  Cholera.
  - Możesz się trochę pośpieszyć? - spytałam w miarę grzecznie.
  - Czekaj - brzmiała krótka odpowiedź.
  Westchnęłam i usiadłam pod ścianą. Po jakimś czasie zniecierpliwiłam się, wstałam i mocno zapukałam.
  - Malfoy! Wyłaź! Siedzisz tu już kilkanaście minut.
  - Trzeba było przyjść wcześniej.
  - Byłam - warknęłam zła na siebie.
  - To idź do innej łazienki. 
  - Poszłabym, ale zapomniałam wziąć stąd kosmetyczkę i szczoteczkę. Wyłaź. Później się poprzeglądasz w lustrze. 
  Malfoy coś wymruczał - chyba zaklęcie - i usłyszałam zgrzyt w zamku. Nacisnęłam klamkę i drzwi się otworzyły. Trochę zaskoczona weszłam do środka i krzyknęłam z oburzenia.
  - Malfoy! Ty jesteś nagi!
  Nie żebym cokolwiek naprawdę widziała. Leżał w wannie pełnej piany, ale wystarczyła mi sama świadomość.
  Wykrzywił wargi w drwiącym grymasie. W innym wypadku pewnie logicznie by mnie uświadomił, że sama chciałam wejść, ale teraz zakpił :
  - Co. Granger? Nigdy nie widziałaś nagiego faceta? - Zaczerwieniłam się. - To popatrz sobie, popatrz. To twoja jedyna okazja, żeby zobaczyć czystokrwistego czarodzieja z tak bliska. 
  - Jesteś żałosny - warknęłam cicho i odwróciłam się. 
  Wściekła nałożyłam pastę na szczoteczkę i dopiero wtedy się zorientowałam, że miałam to zrobić w drugiej łazience. Teraz było na to za późno - nie dam mu satysfakcji, że mnie zranił. Wyszorowałam zęby i gdy płukałam usta, usłyszałam jakiś plusk. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na Ślizgona i natychmiast zaczerwieniłam się jak burak i spuściłam wzrok, bo akurat wychodził z wanny. Dobrze, ze był tyłem, bo i tak nie wiedziałam, gdzie oczy podziać.
  - Już możesz patrzeć - powiedział konspiracyjnym szeptem. 
  Zerknęłam na niego - na biodrach owinął sobie ręcznik. Wyglądał doskonale. Nie był szczególnie przystojny, ale regularne rysy twarzy i ładne oczy okolone długimi rzęsami sprawiały miłe wrażenie. Poza tym miał dobrze rozwinięte mięśnie, a na widok jego brzucha prawie pociekła mi ślinka. Wilgotne włosy opadały mu w nieładzie na czoło, a skórę zdobiły kropelki wody. Powoli oblizałam suche wargi, świadoma jego wzroku, ale nie potrafiłam przestać. Dopiero teraz zrozumiałam, co widziały w nim uganiające się za nim dziewczyny.
  ,,Jesteś żałosna" - powiedział głosik w mojej głowie. - ,,Ty przecież nie jesteś jedną z takich dziewczyn". Zezłościłam się na siebie.
  - Jakby było na co - zakpiłam, teatralnie obrzuciłam go uważnym spojrzeniem i spytałam, nie okazując żadnych emocji : - Mam zemdleć z wrażenia?
  - Jeśli tego właśnie chcesz... - na chwilę zawiesił głos. - Wolałbym jednak uniknąć noszenia cię do Skrzydła Szpitalnego. Znowu - dobitnie podkreślił ostatnie słowo. 
  - Jesteś strasznie zapatrzony w siebie, Malfoy.
  - Cóż, ty również jesteś zapatrzona we mnie - zripostował gładko. 
  - Nieprawda! - syknęłam. Zła, że to powiedział. Zła, że to zauważył. Zła, że miał rację. - Nie tknęłabym cię nawet dwumetrowym kijem. Jesteś taki sam jak twój ojciec. Egoistyczny, narcystyczny dupek, uwielbiający władzę i zapatrzony w Vol... - Nie zdołałam dokończyć, bo błyskawicznie mocno przycisnął mnie do ściany. Unieruchomił mi ręce nad głową, zaciskając palce na moich nadgarstkach tak mocno, że pobielały mu kłykcie. W jego oczach czaiła się wściekłość - zimna, dzika i niepowstrzymana. Wbrew sobie poczułam strach i poczęłam się zastanawiać, czym zdenerwowałam go aż tak bardzo. Przecież nie powiedziałam mu nic nowego.
  - Tym razem ci odpuszczę. - Na dźwięk jego głosu przeszły mnie ciarki. - Bo jesteś dziewczyną. Ale jeśli obrazisz mnie jeszcze raz, nie będę tak wyrozumiały. Sprawię, że będziesz błagała mnie, aby przeprosić - wyszeptał.
  W innej sytuacji roześmiałabym mu się prosto w twarz. Chciałam zaprzeczyć, obrzucić go pogardliwym spojrzeniem, zarzekać się, że tak nie będzie, ale nie mogłam, bo cały czas patrzyłam mu prosto w oczy. A z nich wyczytałam, że zrobi wszystko, co obiecał. Bez żadnych skrupułów. Ogarnął mnie lęk, taki, jaki zapewne czuje uciekające zwierzę, wiedząc, że nie ma żadnych szans.
  - A teraz stąd wyjdź.
  Nawet nie przyszło mi do głowy, żeby tego nie zrobić. Nie patrząc na niego, złapałam kosmetyczkę i prawie wybiegłam z łazienki.

   




  

sobota, 18 sierpnia 2012

Rozdział 8. Podziękowanie

  Nareszcie mi się udało coś napisać. Cieszycie się? <chwila ciszy> Nieważne, ja i tak wiem, że się cieszycie. Wybaczcie mi, że tak późno, ale mam małe problemy. Życzę miłego czytania! Aha, i pochwalę się Wam jeszcze, że zamówiłam sobie nowy szablon.


 Powoli wracając do Pokoju Wspólnego, natknęłam się na Rona i Harry'ego. Byli wyraźnie zdyszani i zmęczeni.
  - Hermiono, gdzie byłaś? - wykrzyknął Ron, gdy obaj do mnie podeszli. - Wszędzie cię szukaliśmy.
  - W Skrzydle Szpitalnym.
  - Dlaczego? Co się stało? - spytali chórem.
  Zawahałam się. Jakoś nie miałam ochoty im tłumaczyć, że kompletnie nie potrafię latać i spadłam z miotły. Oczywiście, gdyby spytali wprost, nigdy bym ich nie okłamała, ale w tej sytuacji uznałam, iż nie muszę przyznawać się do poziomu swoich umiejętności w tej dziedzinie. A poza tym, jak niby miałabym im wytłumaczyć, że pomógł mi Malfoy?
  - Źle... źle się czułam - powiedziałam w końcu wymijająco.
  - Spóźniłaś się na śniadanie - stwierdził Ron, po czym dodał: - Ale jeśli chcesz, możemy iść do kuchni i coś zwędzić.
  Pokręciłam głową. Swoją drogą, ciekawe sformułowanie. ,,Zwędzić". Przecież ludzie skrzatom tak namieszali w głowach, że te uważają usługiwanie nam za swoją powinność, więc nawet nie musimy kraść.
  - Nie! Skrzaty wystarczająco się napracowały, przygotowując śniadanie - powiedziałam z przekonaniem.
  Chłopcy wymienili spojrzenia, mówiące: ,,znowu zaczyna", co mnie odrobinę zirytowało.
  - Od zrobienia kilku kanapek nic by się im chyba nie stało.
  - Wiesz co, Ron? To właśnie przez takie myślenie, codziennie bierzemy udział w ciemiężeniu skrzatów domowych! Każdego dnia są zmuszane do wykonywania naszych rozkazów, zupełnie jakby były niewolnikami. A was to nawet nie obchodzi - mówiłam ze złością.
  Harry, chcąc najwidoczniej przerwać moją wypowiedź i nie dopuścić do kłótni - Ron już otwierał usta - szybko powiedział, że w takim razie możemy odrobić zadanie domowe z astronomii. Tym skutecznie mnie uciszył, bo przypomniałam sobie, że wczoraj w ogóle się nie uczyłam. A mamy tyle zadane! Pośpieszyłam do Pokoju Wspólnego, a chłopcy z trudem za mną nadążali.
  - Hermiona, spokojnie. Mamy jeszcze całą niedzielę - powiedział Harry, gdy przystanęliśmy zdyszani przed portretem Grubej Damy.
  - Kremowe piwo - podałam jej hasło, a obraz się odchylił, ukazując nam przejście.
  W środku jak zwykle panował gwar. Wzięliśmy tylko czyste pergaminy oraz książki, a potem poszliśmy do biblioteki.
  Robiliśmy lekcje aż do kolacji, z krótką przerwą na obiad. Mi być może nie zajęłoby to tak wiele czasu, ale chłopcy mieli duże zaległości. Musiałam więc nie tylko napisać eseje dla Snape'a, McGonagall i Flitwick'a, ale i poprawić ich wypociny. Gdy skończyliśmy, Harry i Ron mieli nietęgie miny.
  Wszyscy byliśmy już dość głodni, dlatego z ulgą powlekliśmy się do Wielkiej Sali. Spojrzałam na stół Ślizgonów, a konkretnie na Malfoya. Podniósł głowę i obrzucił nas przelotnym spojrzeniem. Gdy jego wzrok zahaczył o Harry'ego, uśmiechnął się drwiąco i powrócił do rozmowy z Crabbe'm.
  Chwilę po skończeniu jedzenia rozmawiałam z Ginny i Parvati. Harry z Ronem poszli po coś do profesor McGonagall. Zaśmiewałam się właśnie z historii, opowiedzianej nam przez Parvati, gdy chłopcy wrócili i stanęli nade mną z głupimi minami.
  - Tak? - zapytałam, unosząc brwi.
  - Malfoy odgrywa jakąś scenkę z miotłą. Padło też twoje nazwisko - poinformował mnie Ron. - O co chodzi?
  Zerknęłam na Ślizgonów. Malfoy machał łapami i krzyczał, a cała reszta głośno rechotała.
  Odkaszlnęłam.
  - Och... Chodźcie, to wam opowiem. - Nie chciałam, żeby usłyszały mnie dziewczyny. Chociaż i tak najpóźniej jutro się o wszystkim dowiedzą. Westchnęłam. Wcale mi się to nie podobało.
  Weszliśmy do pierwszej lepszej pustej klasy. Moi przyjaciele mieli zaciekawione miny.
  - Ja... no... nie umiem latać na miotle - wyrzuciłam z siebie. - I pomyślałam, że dobrze by było się nauczyć - mówiłam wolno, ostrożnie dobierając słowa. - Dzisiaj wcześniej wstałam i poszłam na boisko. I kiedy próbowałam zakręcić... - Przygryzłam wargę, ale po krótkiej chwili z kamienną miną dodałam: - ...no, spadłam z miotły. A Malfoy musiał to wszystko widzieć.
  Ron zgiął się nagle w ataku kaszlu, który podejrzanie przypominał chichot, a Harry lekko się ode mnie odwrócił, zakrywając usta ręką. Stałam z martwym uśmiechem przyklejonym do twarzy i ich obserwowałam. W końcu się opanowali i Harry był w stanie coś z siebie wykrztusić, za co osobiście go podziwiałam.
  - Hermiono, jeśli chciałaś się nauczyć... Pomoglibyśmy ci. W końcu jesteśmy w drużynie, prawda Ron? - Klepnął go mocno w plecy, na co ten zakrztusił się i powiedział: - Co? Taa, jasne. Oczywiście.
  Nie wiem, dlaczego im nie powiedziałam , że to Malfoy mi pomógł. Chciałam zachować to tylko dla siebie. To głupota, wiem, ale nic nie mogłam na to poradzić. Podobało mi się wspomnienie bycia noszonej na rękach, nawet przez Malfoya.
  - Nie, dzięki. Na jakiś czas nabrałam głębokiej awersji do mioteł.
  - Awersji? - spytał Ron, a ja przewróciłam oczami. Harry i Ron byli bez wątpienia inteligentni, ale mogliby trochę więcej czytać.
  - Awersja to uczucie niechęci - poinformowałam ich, tłumiąc westchnienie.
  - No to gadaj po ludzku - zniecierpliwił się Ron.
  - Dobra, chłopaki, ja już idę. Chcę jeszcze dokończyć książkę.
  Pożegnaliśmy się i wyszłam. Wydawało mi się, że za drzwiami słyszałam śmiechy, ale wolałam w to nie wnikać. Tak było lepiej.
  Szczerze mówiąc, miałam nadzieję, że spotkam gdzieś po drodze Ślizgona. Chciałam już mieć z głowy to podziękowanie. Zgoda, zachował się bardzo nieładnie na kolacji, ale czego innego mogłam się po nim spodziewać? Może próbował odpokutować swój wcześniejszy dobry uczynek? Kto go tam wie. Chociaż może słowo: ,,odpokutować" nie jest w tym przypadku najlepsze. Pokuta pasowała do Malfoya jak Snape do profesor Trelawney.
  Zajrzałam do Wielkiej Sali. Malfoy nadal siedział przy stole. Postanowiłam na niego poczekać. Usiadłam na  parapecie w korytarzu i zajęłam się kontemplacją płytek na podłodze. Jakieś dziesięć minut później wreszcie wyszedł. Co dziwne, był sam - bez Crabbe'a i Goylle'a. Pewnie jeszcze się nie najedli. Ślizgon minął mnie, chyba nie zauważywszy.
  - Malfoy! - zawołałam i zlazłam z parapetu.
  Odwrócił się z uniesionymi brwiami.
  - Czego chcesz?
  Przełknęłam ślinę. To było dosyć trudne.
  - Chciałam ci podziękować - powiedziałam szybko. - Za to, że mi pomogłeś i zaniosłeś do Skrzydła Szpitalnego. Jestem ci bardzo wdzięczna.
  - To nic takiego - odparł sztywno.
  Staliśmy w milczeniu, aż w końcu powiedziałam: - W każdym razie jeszcze raz dzięki.
  Chciałam już odejść, ale zatrzymał mnie.
  - Czekaj, oddam ci tę książkę. Mam ją u siebie.
  Nie wiedziałam, co mam robić. Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam.
  - Możemy po nią iść - dodał z dziwną miną, a ja milcząco się zgodziłam.
  Zeszliśmy do lochów. To było cholernie dziwne iść gdzieś z Malfoyem, wrogiem od pierwszej klasy. Nie sądziłam, że będę się czuła aż tak dziwnie.
  Draco sam nie wiedział, co robi. Po jakiego diabła szedł z tą szlamą? Powinien ją wyśmiać i nawyzywać. A nie iść z nią do lochów. Miał nadzieję, że nie zobaczy go nikt znajomy.
  Najgorsze było to, że nie czuł już do niej takiej pogardy, jak jeszcze kilka tygodni temu. Musiał przyznać, że go śmieszyła. Była zabawna. I zachowywała się zupełnie inaczej od panny-ja-wiem-wszystko-najlepiej-i-muszę-to-wszystkim-ogłosić. Mógł nawet ewentualnie przymknąć oko na fakt, że była szlamą, bo go rozśmieszała. Ta myśl go przeraziła, ale zaraz się uspokoił. W końcu są wrogami od pierwszej klasy. I mimo, że nie jest już tak bardzo wkurzająca, jutro wszystko wróci do normy. Ale po co, na Merlina ciężkiego, zabrał jej tę książkę? Przecież nawet nie miał zamiaru czytać tego cholernego mugolskiego badziewia. Więc czemu?
  W ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak bardzo plątały się myśli Ślizgona. Szedł wyprostowany,nie  zdradzając najmniejszym gestem swoich uczuć. Nie wiedziałam, czy to w jego naturze leży ukrywanie emocji, czy został tak wychowany. Wcale bym się nie zdziwiła, gdyby to drugie - zwłaszcza, że jego ojcem był Lucjusz Malfoy.
 Chłopak kazał mi zaczekać kawałek od ściany, w której znajdowało się wejście do dormitorium Ślizgonów, a potem wypowiedział hasło, którego nie dosłyszałam i zniknął w środku. Byłam zdenerwowana, najbardziej kiedy przeszedł obok mnie jakiś Ślizgon, patrząc na mnie tak, jak zazwyczaj ludzie patrzą na dziewięciogłowego kota. Nie wliczając pogardy, oczywiście.
  Po chwili wrócił Malfoy, trzymając moją książkę. Podszedł do mnie szybkim krokiem i wepchnął mi ją w ręce.
  - Dzięki. Przeczytałeś to w ogóle? - spytałam, znając odpowiedź. To raczej nie była książka dla chłopaków.
  - Nie - odpowiedział szczerze i gburowato dodał: - Muszę już iść.
  - Cześć - pożegnałam go cicho, odwróciłam się i sobie poszłam.


Mam jeszcze do Was pytanie. Co myślicie o zmianie narracji na trzecioosobową? Wiem, że się tak nie robi w połowie opowiadania, ale myślę, że tak by było lepiej. A Wy co sądzicie? Pozdrawiam.