niedziela, 21 października 2012

Rozdział 14. Obustronne szaleństwo

W tym rozdziale mam dla Was niespodziankę! Dowiecie się, jak przeczytacie :p


  Zjedli obiad - pieczony kurczak - a potem Hermiona poszła do biblioteki odrobić lekcje. Profesor Snape zadał im bardzo trudny temat do opracowania oraz opisanie sposobów przyrządzania piętnastu eliksirów czarnomagicznych, a profesor Binns napisanie eseju o powstaniu wilkołaków z  tysiąc sześćset dziewięćdziesiątego czwartego roku. Zajęło jej to bardzo dużo czasu, bo starała się zrobić wszystko jak najdokładniej, z przykładami i dobrymi opisami. Korzystała z kilkunastu ksiąg, które wyszukała w bibliotece. Najwięcej informacji zaczerpnęła z ,,Eliksirów przeklętych" na zadanie dla profesora Snape'a. 
  Po niecałych czterech godzinach, kiedy zaczęły ją już piec zmęczone i załzawione oczy i boleć pochylone plecy, uznała, że może sobie pozwolić sobie na odpoczynek. Zakorkowała buteleczkę z atramentem, zgarnęła książki i pergaminy do torby i wyszła z biblioteki, cicho żegnając panią Pince, która układała książki na półkach. Hermiona poszła do Pokoju Wspólnego odłożyć rzeczy, po drodze myśląc o kąpieli, jaką sobie zafunduje. Ruszyła zatem do łazienki prefektów i odkręciła kilka kurków znajdujących się nad wanną. Ze złotych kranów leciała kolorowa piana i bąbelki, dość szybko napełniając wielką wannę. 
  Rozebrała się i zanurzyła w pachnącej bzem wodzie. Z rozkoszą przepłynęła kilka długości, a potem oparła głowę o krawędź wanny, zamykając oczy w ochronie przed światłem. Trochę czasu relaksowała się w ten sposób, po czym umyła ciało waniliowym mydłem z nutą cytryny i lawendy i gęste włosy migdałowym szamponem. Osuszyła ciało ręcznikiem, a włosy zaklęciem. Lubiła takie proste, przydatne czary, bo pozwalały jej oszczędzić masę czasu. Gdyby Lavender albo Parvati dowiedziały się, że zna takie zaklęcia, nie dałyby jej spokoju i prosiłyby o naukę, a na to nie miała czasu, dlatego nigdy ich o tym nie informowała.
  Czesząc włosy, przypomniała sobie o liście, nadal schowanym w jej szkolnej torbie. Pozbierała ubrania i wróciła do dormitorium. Złożyła w idealnie uporządkowanym kufrze ubrania i wyciągnęła białą kopertę. Tata zazwyczaj pisał do niej długie epistoły, dlatego chciała mieć odrobinę ciszy, żeby w spokoju go przeczytać. W dormitorium Lavender i Parvati plotkowały, półleżąc na łóżku, a w Pokoju Wspólnym zebrali się chyba wszyscy Gryfoni. Pomyślała, że o tej porze spokój będzie miała chyba tylko na korytarzu. Jeszcze nie było godziny policyjnej i Filch nie czatował na uczniów, więc zarzuciła na siebie zielony sweter i wyszła z pokoju. Naprzeciwko obrazu, na parapecie, obściskiwała się para jakichś trzecioklasistów, dlatego skręciła w prawo. Usiadła na szerokim parapecie okiennym, koło świecy umieszczonej w uchwycie na ścianie i otworzyła kopertę.

  Kochana Hermionko!
  Tak strasznie dawno do nas nie pisałaś, że myśleliśmy już z mamą, że coś Ci się stało. Upraszamy się więc o dłuższe i częstsze listy. Mamy nadzieję, że dobrze idzie Ci w szkole i znajdujesz czas na spotkania  z Harry'm Pottterem i Ronaldem Weasleyem.
  Niestety, mam dziś dla Ciebie przykre wieści. Ciocia Margaret ze Szkocji zmarła w piątek. Ciężko chorowała przez ostatnie kilka miesięcy na straszną chorobę - raka. My nic nie wiedzieliśmy, ponieważ zarówno Margaret jak i jej córka nie chciały nas martwić. A przecież moglibyśmy do nich pojechać, żeby pomagać i wspierać psychicznie. Nawet sobie nie wyobrażam, jak im musiało być ciężko. Córeczko, wiem, że bardzo kochałaś Marge i na pewno jest Ci teraz smutno i źle. Pewnie chciałabyś pojechać z nami do Szkocji, ale nie jest to możliwe. Kidy dostaniesz ten list, pewnie będziemy już w samolocie. Nie wiem, ile zostaniemy w Szkocji. Wszystko zależy od Lisy - jeżeli będzie chciała lub nie będzie sobie radzić - zostaniemy na dłużej. W takich chwilach rodzina powinna trzymać się razem. 
  Hermionko, mam nadzieję, że nie smucisz się za bardzo. Najlepiej będzie, jeśli szczerze porozmawiasz z przyjaciółmi. Wiem, że nie lubisz rozmawiać o sobie, kochanie, ale to naprawdę by Ci to pomogło. Chciałbym być teraz z Tobą, ale niestety nie mogę.
                                                                                             Tęsknie za Tobą
Tata

  Hermiona chwilę wpatrywała się bezmyślnie w kartkę, nie do końca wiedząc, co właściwie przeczytała. ,,Ciocia Margaret... nie żyje? Przecież w lipcu byliśmy u niej przez parę tygodni. Wyglądała wtedy i zachowywała się zupełnie normalnie. No dobra, może jadła mniej niż zazwyczaj, ale uznaliśmy, że po prostu się odchudza. Zawsze była trochę przy kości. Ale rak? To była przecież jeszcze młoda kobieta - czterdzieści pięć lat. Jak mogła umrzeć?"
  Z ciotką - siostrą mamy - i jej córką Lisą Hermiona nie otrzymywała zbyt częstego kontaktu z powodu zbyt dużej odległości, ale zawsze bardzo je lubiła. Podczas nielicznych spotkań i rozmów telefonicznych traktowała Margaret jak przyjaciółkę i mogła liczyć na wzajemność. Hermionie zawsze podobała się jej pogoda ducha i wesoły sposób patrzenia na świat. A teraz ta energiczna, uśmiechnięta kobieta nie żyje.
  Przez chwilę Gryfonka walczyła ze łzami, ale nadaremnie. Niechętnie pozwoliła, by słone łzy skapywały jej z podbródka na sweter, a całym ciałem wstrząsał szloch. Wszystkie siły skupiła na tym, żeby nie zacząć wyć. Nie chciała się z tym pogodzić. Po tylu latach przyjaźni z Harry'm myślała, że przyzwyczaiła się do śmierci. Okazało się, że nie.
  Hermiona bardzo rzadko pozwalała sobie na płacz, dlatego gdy miała poważny powód, rozklejała się zupełnie. Przypominały jej się też wszystkie złe rzeczy, jakie ją spotkały. Kłótnie, raniące słowa i przykrości.
  Usłyszała ciche kroki i natychmiast poderwała głowę oraz szorstko otarła łzy z policzka, nieudolnie próbując ukryć fakt, że płakała.
  - Czego ryczysz, Granger? - zapytał tak dobrze jej znany głos. Właściciel tego głosu był jedną z osób, którym nigdy nie chciała pokazać swojej słabości. Dumna Granger, niepokonana Granger, silna Granger. Tak właśnie chciała być postrzegana i walczyła o to. Zazwyczaj nie pozwalała sobie na słabości, pokazywała ludziom maskę nieprzystępnej i surowej dziewczyny. Odpowiadał jej taki sposób bycia. Nie miała zamiaru pozwolić, aby ktoś ją zranił. Dlatego tak bardzo zdenerwował ją fakt, że akurat Malfoy był świadkiem jej płaczu. - Kochaś cię zostawił? - spytał i zaraz dodał, jakby do siebie: - Pod warunkiem, że miałaś kiedyś kogoś takiego.
  - Daj mi spokój. Chociaż dzisiaj. - Zdumiało ją brzmienie własnego głosu. Był szorstki i ochrypły.
  - Ja miałbym ci dać spokój? Granger, przecież ja ci nic nie robię.
  - Pocałuj się w rzyć - krzyknęła nagle, gwałtownie zeskakując z parapetu i stając przed Ślizgonem, patrząc mu prosto w oczy. Jej czerwona, mokra twarz płonęła z wściekłości, a podpuchnięte oczy rzucały groźne błyski.
  Malfoy, zupełnie nie zwracając na to uwagi, nie mogąc się powstrzymać, zgiął się wpół i prychnął ze śmiechu.
  - Rzyć? Jezu, Granger, takich słów nie używała już nawet moja babka.
  Hermionę ogarnęła nagle niewytłumaczalna chęć, aby się zaśmiać. I śmiała się, rechotała ze śmiechu, dopóki śmiech nie przerodził się w szloch. Nie mogąc utrzymać się na drżących nogach, wolno osunęła się po ścianie, kuląc się na podłodze.
  Lekko zaniepokojony Malfoy przyglądał jej się i zastanawiał, co się stało tej cholernej Granger. Co jak co, ale jej by nie podejrzewał o takie rozklejanie się. Jakoś mu to do niej nie pasowało - do dziewczyny, która ośmieliła się go kiedyś uderzyć. Swoją drogą, jego urażona duma nadal bolała na wspomnienie tego zdarzenia - chociaż nigdy by się do tego nie przyznał. A może ona zwariowała? Wcale by się nie zdziwił. Przy towarzystwie Wieprzleja, Głupottera i tej kretynki Jenny każdy mógłby się pożegnać ze zdrowymi zmysłami. A może ona nazywała się Grace? Ginny? Jezebel? Nieważne, pomyślał z nagłym zniecierpliwieniem. Ukląkł przy Granger.
  - Hej, Granger - powiedział, starając się brzmieć łagodnie. - Co się stało?
  Odpowiedział mu dziwny charkot, jakby dziewczyna próbowała przestać płakać, ale nie potrafiła.
  - No już, Granger, spokojnie. Wszystko będzie dobrze. - Przewrócił oczami, zdziwiony, że jego gardło w ogóle wypuściło te bzdury. Słyszał kiedyś, jak jakaś matka pocieszała w ten sposób na ulicy swoje dziecko.  Na dziecko to nie podziałało, dlatego Draco, zniecierpliwiony potwornym wrzaskiem, rzucił na bachora zaklęcie powodujące swędzącą i piekącą wysypkę. Ale może na Granger to podziała.
  - Wcale nie będzie. - Podniosła nagle głowę i pociągnęła nosem. ,,Cóż, na Granger najwidoczniej nie podziałało" - pomyślał, powstrzymując westchnienie.
  - Za jakiś czas będzie. Przestań się wreszcie mazać i powiedz mi, co się stało.
   Jego hipnotyzujący, głęboki głos trochę ją uspokoił.
  - Moja ciocia nie żyje. - Po jej twarzy popłynęło kilka łez, ale przynajmniej nie zaczęła znowu ryczeć. Draco dziękował za to wszystkiemu, co żyje. Swoją drogą, tyle zamieszania z powodu czegoś takiego? Był z tego powodu trochę zniesmaczony. Przecież to tylko jakaś ciotka.
  - Ale ja tego nie rozumiem. Przecież ona... ona była jeszcze... taka... - Zagryzła wargi  prawie do krwi i nie mogła mówić dalej.
  Draco znowu przez jakiś czas tylko jej się przyglądał, kalkulując coś w myślach. Wreszcie, zmarszczywszy brwi, przyciągnął ją do siebie i delikatnie objął. Granger, nie Granger, nie zostawi jej przecież na korytarzu. Wtuliła się w niego i mocno zacisnęła palce na jego ramionach. Przygarnął ją mocniej, pewniej, instynktownie czując, że właśnie tego ona teraz potrzebuje. Kilka chwil po prostu siedzieli tak, obejmując się coraz mocniej, jakby chcieli stopić się w jedno ciało. Czuł na piersi, jak oddech Granger powoli się uspokaja. Przybliżył głowę do jej włosów. Miały słodki, lekko migdałowy aromat. Nieznacznie podniósł rękę i spojrzał na zegarek, starając się, aby Granger tego nie zauważyła.
  Dziewczyna podniosła głowę i powoli się od niego odsunęła, czerwieniąc się.
  - Przepraszam. Nie powinnam była... Powinnam już iść. - W jej głosie wychwycił lekko przerażone nutki.
  Podnieśli się w tym samym momencie. Chwilkę na siebie patrzyli, zdziwieni, jakby widzieli się po raz pierwszy. Potem Granger odwróciła się i zrobiła krok do przodu.
  Ale Draco już nie chciał, żeby odeszła. Mocno złapał ją za ramię i szarpnięciem obrócił z powrotem do siebie. I wyczytał w jej oczach, że ona też nie chciała odejść.
  - To szaleństwo. Nie powinniśmy... - powiedziała nieswoim głosem i urwała.
  - Zawsze wiedziałem, że jesteś szalona.
  Zanim zdążyła odpowiedzieć czy chociażby oburzyć się na niego, przyciągnął ją do siebie jeszcze bliżej i pocałował. Całował ją z pasją, jakby od tego zależało ich życie, jakby tylko to chciał robić zawsze. Zupełnie inaczej niż Ron, który zwykle był niepewny i bardzo, bardzo delikatny. Aż do mdłości. Siła, którą w Malfou wyczuwała już wcześniej, zupełnie ją oszołomiła. Oddawała pocałunki, zastanawiając się, jakim cudem nigdy wcześniej nie wpadła na to, że całowanie się z Malfoyem to aż taka przyjemność. Zarzuciła mu ręce na szyję, jedną wplatając w te jego jedwabiście miękkie włosy, których chciała dotknąć już od dłuższego czasu. A on przyciągnął ją jeszcze bliżej, chociaż graniczyło to z niemożliwością.
  Zabrakło im tchu i chłopak zsunął usta na jej gładką szyję. Składał na niej tysiące leciutkich pocałunków, sprawiając, że zapominała o całym świecie, cicho mrucząc jak zadowolona kotka.
  Oderwali się od siebie. Bardzo niechętnie.
  Hermiona spojrzała w jego lekko zamglone oczy.
  - Obydwoje jesteśmy szaleni - powiedziała ochryple.
  Cicho się roześmiał.
  - Przynajmniej przestałaś ryczeć.
  Uśmiechnęła się do niego, ale prawie natychmiast spoważniała.
  - Nie powinniśmy byli tego robić.
  - Wyjątkowo się z tobą zgodzę. Aczkolwiek chyba tego nie żałujemy?
  Pokręciła głową. Zbyt gwałtownie, o ile mogła to stwierdzić.
  - Więc możemy po prostu uznać, że coś nam padło na mózg i to się nigdy nie wydarzyło. - Lekko pochylił się, czekając na jej decyzję.
  Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.
  - Tak - powiedział wolno, przeciągając słowa. - Tak będzie najlepiej.
  - Świetnie. - Odwrócił się i ruszył w stronę swoich lochów.
  A ona poczuła się jakoś tak... nieprzyjemnie. Jakby podjęła rozsądną decyzję, ale jej się ona nie podobała. Wcale nie chciała, żeby to się tak skończyło. Chociaż Malfoy pewnie miał rację i była szalona. Ale co z tego, skoro żałowałaby, gdyby sobie tak po prostu poszedł.
  - Draco - zawołała cicho, po raz pierwszy wymawiając jego imię. Spodobało jej się to brzmienie. Poczekała, aż się odwróci i dodała: - Poczekaj. Wcale nie chcę, żebyś odchodził.
  ,,Niech się dzieje, co chce" - uznała, patrząc, jak idzie w jej stronę i szukając w jego oczach... czegoś. Jakiejkolwiek emocji. Podczas pocałunku wyczuwała, że był poruszony, ale teraz znowu nałożył tę swoją niewzruszoną maskę i nie mogła nic wyczytać z jego twarzy. To sprawiło, że poczuła się trochę niepewnie.
,,Trudno. Dzisiaj mam zamiar być tak szalona, jak to tylko możliwe".
  - Ach tak? - zapytał tylko, stając przed nią.
  - Ach tak - odpowiedziała, uśmiechając się lekko. - Nie chcę być dzisiaj sama - powiedziała głupio.
  - Co zatem proponujesz?
  - Ja... - zająknęła się nieco, przypominając sobie, że jest już koło godziny dwudziestej drugiej. - Nie wiem. Chciałabym tylko móc się jeszcze raz do ciebie przytulić. Jeżeli ty też tego chcesz. Wiesz, co nie? Bo... Bo inaczej będę skrępowana chyba za każdym razem, gdy cię zobaczę. Bo w ogóle zdziwieniem jest dla mnie... - ,,Skończ. Wreszcie. Gadać. Głupia. Dziewucho." - powiedział w jej głosie wcale rozsądny głos. I Hermiona dziękowała mu z całego serca.
  Malfoy wpatrywał się w nią z nieodgadnionym spojrzeniem.
  I w końcu, po długiej chwili niezręcznej ciszy, wreszcie się odezwał. Głos miał zupełnie spokojny i niewzruszony. Wcześniej z jego twarzy nie dało się nic wyczytać i Hermiona przez chwilę myślała, że chłopak powie coś innego. Nie pozwoliła sobie nazwać tego pragnienia nawet w myślach.
  - Chyba ocipiałaś, Granger. - Gdyby nie znaczenie jego słów, pomyślałaby, ze informuje ją o pogodzie.
  Poszedł wreszcie, a Hermiona była w takim szoku, że przez kilka chwil zapomniała o poruszaniu się.
  Po jeszcze dłuższej chwili przypomniała sobie o konieczności zamknięcia ust i ruszeniu się z miejsca.

  No i macie niespodziankę. Wreszcie się pocałowali. Tylko możecie mi powiedzieć, jak mi wyszedł opis? Bo po raz pierwszy opisywałam scenę pocałunku i zastanawiam się, czy nie wyszło mi ckliwie i głupio. Pozdrawiam wszystkich moich kochanych czytelników i dziękuję za komentarze :)
 
 

niedziela, 7 października 2012

Rozdział 13. Niespokojne marzenia i kultura osobista

No to jedziemy z tym koksem.

   
W gruncie rzeczy Gryfonka bała się. Bała się swoich uczuć co do Malfoya. Wyglądało na to, że chłopak powoli się zmienia. Nie wyzywał już, nie drwił - no, w każdym razie nie z niej, w stosunku do Harry'ego  i do innych uczniów, których nie lubił, pozostał taki sam, ale w tym akurat nie było nic dziwnego. Wydawało jej się, że to nie żaden podstęp, bo i jaki by miał w tym cel? Żaden. Ale trudno jej było uwierzyć, że chłopak potrafiłby się się zmienić. Jeszcze z taką rodziną i przyjaciółmi... Jakoś nie mogła sobie wyobrazić, ze czarujący pan Lucjusz Malfoy zaakceptowałby zachowanie syna.
  Dziwne. Hermiona dopiero teraz sobie uświadomiła, że w towarzystwie blondyna czuje się rozluźniona i zrelaksowana. Że tak naprawdę polubiła jego towarzystwo. Na widok Ślizgona nie reagowała już błyskawiczną utratą humoru, a uśmiechem. Najbardziej niepokojące było to, że gdy dotknął jej policzka, przeszedł ją dreszcz. I chociaż usiłowała sobie wmawiać, że to z powodu zimna albo... no...
  W każdym razie nie powinno tak być. Harry i Ron nigdy nie zaakceptowaliby tego, że z nim w ogóle rozmawia, nie mówiąc już o spotykaniu się. Z jednej strony, bolała ją ta świadomość. Szkoda, że podziały między ich domami były zbyt mocno ugruntowane i dwoje ludzi - Gryfon i Ślizgon - tak naprawdę nie miałoby życia w szkole, gdyby się przyjaźnili. Ale z drugiej strony, to i tak absurdalna, czysto teoretyczna myśl. ,,Jeszcze nie zwariowałam do tego stopnia, żeby myśleć w ten sposób o Malfoyu" - powiedziała sobie ostro. - ,,Ale chłopak był dla mnie miły (Merlinie, jak to dziwnie brzmi w odniesieniu do tego Ślizgona) i zamierzam mu odpłacić tym samym. I tyle". Na tym zakończyła myślenie o Malfoyu. Starła z szyby parę od oddechu, zeszła z parapetu i zaproponowała chłopakom, żeby poszli z nią do Hagrida.
  Narzucili na siebie płaszcze i wymknęli się prosto w ulewę. Deszcz siekał ich twarze, a porywiste podmuchy wiatru sprawiały, że zimno przenikało ich do szpiku kości. Paskudna pogoda.
  W chatce Hagrida z ulgą powiesili przemoczone płaszcze przy ogniu i usiedli przy stole. Wypili herbatę, grzecznie zaś podziękowali za poczęstunek twardymi jak kamienie ciasteczkami - zbyt dobrze znali wypieki Hagrida - i rozmawiali o tym, co się ostatnio działo. Hagrid z dumą opowiedział o wyhodowaniu sklątek przedniowybuchowych - krzyżówki sklątek tylnowybuchowych i rasy, której Hagrid nie chciał wymienić. Hermiona miała poważne wątpliwości, co do legalności tego procesu, ale grzecznie zmilczała. Była wszak gościem i nie wypadało jej nic mówić na ten temat. 
  Pogawędki z Hagridem zawsze wpływały na nich kojąco - był w końcu ich przyjacielem - dlatego, gdy wracali do zamku, nawet nie przeszkadzało im za bardzo zimno i deszcz wlewający się za kołnierze.
  W pokoju dziewcząt Hermiona wyciągnęła z kufra trzy małe fiolki z eliksirem zapobiegającym przeziębieniu. Kupiła je podczas pobytu w Londynie, gdy szukała ingrediencji na lekcje profesora Snape'a. Zniosła je do Pokoju Wspólnego i poprosiła grzejących się przy kominku Rona i Harry'ego, aby wypili. Nie chciała ryzykować grypy. W zamku była, co prawda, pani Pomfrey, ale Hermiona zawsze powtarzała, że lepiej zapobiegać niż leczyć. Całą trójką wypili zawartość fiolek - zawiesisty eliksir o bladozielonej barwie - krzywiąc się niemiłosiernie. Nic dziwnego, eliksir był wyjątkowo obrzydliwy w smaku. Ale przynajmniej działał - wiedziała o tym z własnego doświadczenia.
  Trochę później Hermiona opowiedziała przyjaciołom o tym, że widziała dziś w bibliotece panią Pince z Filchem. Od razu złapali aluzję i zaśmiewali się do łez.
  - Chociaż muszę przyznać, że pasowaliby do siebie - powiedział Ron, rozsiadając się wygodniej. - Obydwoje wredni, zgorzkniali, nielubiący uczniów... Idealne dopasowanie. To by była chyba najbardziej dobrana para w Hogwarcie.
  Hermiona prychnęła śmiechem. Przez głowę przebiegła jej myśl, że ona i Draco Malfoy byliby chyba najbardziej NIEdobraną parą w Hogwarcie. On - wyniosły, bezczelny, drwiący i zamknięty w sobie - i ona - szczera, zabawna (a przynajmniej tak sobie pochlebiała), uczuciowa i uwielbiająca książki oraz naukę. Pewnie mieliby mordercze skłonności względem siebie już po tygodniu. Zresztą to i tak kompletna  paranoja. Malfoy, nawet jeśli się zmienił, nigdy by się nie ,,zniżył" do bycia ze szlamą.
  Nagle zorientowała się, że Ron i Harry wpatrują się w nią wyczekująco, najwyraźniej oczekując odpowiedzi na jakieś przed chwilą zadane pytanie.
  - Och, przepraszam. Co mówiliście? - spytała szybko.
  - Pytałem, czy zagrasz z nami w szachy - powtórzył Ron.
  - Nie. Muszę jeszcze powtórzyć jutrzejsze lekcje, a chciałabym przeczytać dziś chociaż rozdział z podręcznika do numerologii.
  - Hermiono? Po co ci podręcznik do numerologii?
  - Kupiłam go w Londynie - odparła bez związku.
  - Tak, ale po co? Przecież nie chodzisz na numerologię - stwierdził powoli Ron ze zdziwieniem.
  - To nie znaczy, że nie mogę się dowiadywać nowych rzeczy, Ronaldzie. Wykształcony czarodziej powinien czerpać wiedzę z różnych dziedzin - powiedziała wyniośle, wstała z fotela i poszła do żeńskiego dormitorium, odprowadzana przez przyjaciół spojrzeniami typu: ,,ona już kompletnie zwariowała". Hermiona resztę dnia spędziła na nauce i czytaniu.
  Rano przy śniadaniu Hermiona powoli jadła owsiankę, wpatrując się w Dracona Malfoya. Siedział dokładnie w linii prostej naprzeciwko niej, a to, że był o dwa stoły dalej, wcale nie utrudniało jej patrzenia. A było na co patrzeć. Musiała to przyznać, mimo, że w chłopakach najbardziej ceniła intelekt.
  Ale to nie przeszkadzało jej marzyć.
  Draco Malfoy dziś wyglądał naprawdę niesamowicie. Jego krótkie włosy o kolorze tak jasnym, że prawie białym, lśniły w ciepłym świetle dnia złotymi refleksami. Szare oczy chłopaka, okolone długimi rzęsami z uwagą wpatrywały się w rozmówcę - Notta - a ładnie wykrojone usta o wyraźnych konturach lekko się zacisnęły w geście zniecierpliwienia. ,,On nawet nos ma idealny" - pomyślała lekko nieobecnie Hermiona. Malfoy miał na sobie szatę, pod którą włożył czarną luźną koszulę. Nawet te ubrania nie zdołały ukryć szerokich ramion i odznaczających się mięśni. A Hermiona widziała go bez koszulki i wiedziała, że mięśnie te są naprawdę niezłe. Wyglądał drapieżnie, bardzo męsko i... seksownie.
  Malfoy nagle uniósł głowę i spojrzał prosto w jej oczy. I znów Hemiona poczuła, że nawet gdyby chciała - a nie chciała - nie potrafiłaby popatrzeć w inną stronę. Siła jego spojrzenia fascynowała ją i sprawiała, że nie mogła oderwać wzroku.
  Nie, nie było tak, jak na filmach, które oglądała w domu. Świat nie zamarł na kilka uderzeń serca, nikt nie znieruchomiał i Hermiona była pewna, że Malfoy wyraźnie widzi pożerającego pączka za pączkiem Crabbe'a, tak, jak ona wyraźnie słyszała siorbiącego sok dyniowy Rona, ale w pewien sposób było nawet lepiej. Prawdziwiej. Na filmie nie poczułaby niepokojącego, rozkosznego ciepła rozchodzącego się po ciele ani dreszczu wspinającego się po plecach. Nie poczułaby pragnienia wstania i rzucenia się Malfoyowi na szyję.
  Jak również łyżka, którą do tej pory spokojnie trzymała w ręce, nie wpadłaby z chlupotem do miski i nie ochlapałaby siedzących obok osób i obrusa owsianką. Hermiona dość gwałtownie wyrwana z pewnego rodzaju transu, złapała garść serwetek i zaczęła się wycierać, gorąco przepraszając Ginny, Neville'a, Rona i Harry'ego.
  Kiedy z rumieńcem wstydu na twarzy odważyła się znów spojrzeć na Malfoya, odkryła, że Ślizgon bezczelnie się z niej śmieje. Bo nie miała wątpliwości, że ten grymas na jego twarzy, to oznaka z trudem powstrzymywanych emocji. Była bardzo zakłopotana swoim zachowaniem i myślała o tym, żeby jak najszybciej wymknąć się z sali, ale to nie upoważniało tego chłopaka do śmiania się z niej! Oburzona wciągnęła głośno powietrze i wyniośle odwróciła głowę. Widok tego gestu rozbawił go jeszcze bardziej.
  Hermiona nalewała sobie soku dyniowego, gdy do Wielkiej Sali wleciało kilkadziesiąt sów. Jedna z nich - szara - upuściła kopertę dla Gryfonki, zaadresowaną dużymi, wyraźnymi literami. Hermiona z trudem uratowała list przed kąpielą w soku. Zerknęła na nazwisko nadawcy - list był od jej ojca. Trochę się zdziwiła, bo poprzedni list dostała trzy dni temu, a rodzice pisali do niej zazwyczaj raz w tygodniu. Ale musiała się już zbierać na lekcje, dlatego odłożyła przeczytanie listu na później i schowała go do torby między podręczniki do eliksirów i historii magii.
  ***
  Hermiona na lekcjach musiała wyjątkowo mocno się starać, bo przez cały dzień była lekko nieprzytomna i ciężko jej było się skupić. Dobrze, że wczoraj uczyła się do późna i nie groziła jej niewiedza na zadane pytanie. I dobrze, bo bardzo nie lubiła czegoś nie wiedzieć.
  Kiedy Hermiona zmierzała w stronę wyjścia z klasy od eliksirów - to była ich ostatnia lekcja - lekko z przodu po prawej stronie szedł też Malfoy, co pozwoliło jej stwierdzić, że jego włosy nie tylko są lśniące, ale też wyglądają na cudownie miękkie i gładkie. Ku jej zdziwieniu Malfoy, zamiast przejść przez drzwi, stanął z boku i przepuścił ją pierwszą.
  - Jak tam twoja owsianka? - wyszeptał, kiedy go mijała.
  Momentalnie zrobiła się czerwona i nic nie odpowiedziała. Było jej strasznie wstyd, a najgorsze było to, że on doskonale wiedział, że to przez niego upuściła łyżkę. Ale postanowiła udawać, że w ogóle jej to nie obeszło i podziękowała mu delikatnym skinieniem głowy z nieodgadnioną (a przynajmniej taką miała nadzieję) miną. Poszła dalej korytarzem, nie mogąc uwierzyć w to, co się przed chwilą stało. Ten Ślizgon zadziwiał ją coraz bardziej i w pewnym sensie podobało jej się to. Pal licho kpiny - to dla niej nic nowego - ale przepuścił ją przez drzwi. Tak nie robili nawet chłopcy, z którymi się przyjaźniła. No, oprócz Neville'a - jemu babcia bardzo dobrze wpoiła zasady wychowania. Hermiona wolała nie wiedzieć, jakim sposobem.
  Harry i Ron dogonili ją i Ron spytał z wybałuszonymi oczami:
  - Czy ta zgniła fretka naprawdę przepuściła cię przez drzwi? - Był wyraźnie zszokowany i gdyby uniósł brwi choć trochę wyżej, to chyba podjechałyby mu na włosy.
  - Och, Ron! Tak po prostu robią kulturalni mężczyźni - odparła łagodnie.
  Jej przyjaciele zrobili miny, które wyraźnie świadczyły, co sądzą o kulturze osobistej Malfoya. Chciała powiedzieć coś jeszcze, bo naprawdę była pod wielkim wrażeniem manier Malfoya, ale porzuciła temat, zważywszy na to, że ciągnięcie go nie miało sensu. Do Harry'ego i Rona i tak nic by nie dotarło.