niedziela, 5 maja 2013

Opowiadanie pierwsze


 Paczajcie, co dla Was mam nowego. Opowiadanie powstało w kilka dni i mam nadzieję, że się Wam spodoba. Pozdrawiam w ogóle wszystkich, którzy tu jeszcze zaglądają.
 Miałam podzielić na dwie części, ale uznałam, że nie będę aż tak wredna ;)


  Draco leżał rozciągnięty na kanapie w pokoju wspólnym Ślizgonów i czytał grubą księgę już od jakiegoś czasu, kompletnie nie zwracając na nic uwagi, nawet na hałas jaki go otaczał. To było tak dziwne i niepodobne do jego zwykłego zachowania, że zdziwiona, obserwująca go Pansy zmarszczyła brwi. Czemu nie klnie i nie rzuca zaklęciami, wymuszając ciszę? Dlaczego nie wstaje i nie zaczyna wrzeszczeć na tych cholernych pierwszoroczniaków, którzy jeszcze nie rozumieją, jakiego zachowania się oczekuje po budzących strach uczniach z domu węża? Oczywiście, ci się w końcu wyrobią, ale jeszcze kilka tygodni temu Draco już dawno by zareagował złością.
 Chłopak poruszył się i Pansy wstrzymała oddech. A po chwili go wypuściła z ciężkim westchnieniem, gdy zrobił to tylko po to, by zmienić pozycję i przewrócić kartkę. Prz okazji mignął jej tytuł: Odkrycia magiczne na przestrzeni wieków. Kto o zdrowych zmysłach czytuje coś takiego, jeśli nie musi?
  Co się, u diabła, dzieje? Czy to możliwe, że naprawdę się uczy i dlatego na nic ostatnio nie ma czasu? Ani na knucie złych planów, ani na dręczenie Gryfonów, ani na wyzywanie Świętej Trójcy, ani na... (spotkania z nią)...wyśmiewanie się z rodziny Weasleyów, ani na trochę ważniejsze sprawy związane z jego zadaniem. Dziwne. Nie robił żadnej z tych rzeczy od... dawna. Za to coraz częściej można go było spotkać z książką. Malfoy uczący się? Tak, Draco musiał się uczyć, i to dość dużo, aby mieć dobre stopnie, ale Pansy wiedziała (zresztą od niego), że nie robi tego na widoku, żeby dbać o swój styl zimnokrwistego, niedbającego o nic drania. Poza tym (ale to już były tylko jej domysły) chyba lubił, gdy sądzono, że jest tak inteligentny i tak wiele wie, nie musząc na to poświęcać czasu. Przypuszczała, że to w dużej mierze zależało od bardzo wymagającego ojca Dracona. Swoją drogą, uroczy człowiek. Dystyngowany, surowy, niby obojętny na wszystko, ale jaki zaangażowany w pracę dla Czarnego Pana! Doskonały wzór.
  Ale, wracając do tematu, coś się z Draconem działo ostatnimi czasy. I Pansy zamierzała dowiedzieć się co.


  Dwa miesiące wcześniej


  – Whiskey sześć razy – warknął ochryple wysoki czarnoskóry brunet. On i towarzyszące mu osoby byli niepełnoletni, ale nie przyszli tu pierwszy raz, a właścicielka wywnioskowała, że lepiej z nimi nie zadzierać. To bogate, zepsute dzieciaki, ale ich rodziny były szanowane w czarodziejskiej społeczności. Krążyły też różne plotki... Cóż, może nie lubiła swojej pracy, ale mimo to nie chciała jej stracić.
  Chwilę później przy stoliku numer siedem wylądował alkohol w dużych szklankach.
  – No więc co, Draco? Zdecydowałeś się wreszcie pokazać, że masz jaja na miejscu?
  – Odpieprz się.
  – Nie, poważnie pytam. Wedle słów Pansy jakoś się nie kwapisz do wykonywania zadania, które ci zlecił – zniżył głos – wiesz kto.
  – Taa, słuchaj Pansy, a daleko zajdziesz. – Ton Malfoya był wyjątkowo spokojny.
 – Jak już porzuci zachwyty nad twoim tyłkiem, można się od niej wiele dowiedzieć. –        Wybuchnęli śmiechem.
  – Mógłbym się dowiedzieć, dlaczego słuchasz zachwytów nad moim tyłkiem?
Rozczaruję cię, masz szanse jedynie u Parkinson, ja jestem zajęty.
Ivonne czy Leila? – wtrącił się Averry.
Obydwie – Blaise dokończył resztkę alkoholu i gestem zamówił następną szklankę.
  Zaśmiali się, z małym wyjątkiem Crabbe'a i Goyle'a, którzy, jako ze nie zdobyliby choćby jednej dziewczyny, a o dwóch nie śmieli nawet marzyć.
  – Ivonne była niezła, ale nie potrafiła się zamknąć choćby na pięć minut – powiedział Nott.
Ja uciszam ją dość skutecznie. – Blaise wykrzywił usta i ziewnął. – A co z tobą, Draco? Chodzą słuchy, że z żadną cię ostatnio nie widziano. Pansy jest szczęśliwa, ale chyba nie oszczędzasz się dla niej?
  – Nie zniósłbym jej jazgotania. Już i tak ledwo da się z nią wytrzymać – powiedział Draco nie do końca szczerze. Lubił Pansy, na pewno nic więcej, a ona to rozumiała. Co nie przeszkadzało jej próbować. Dopóki jednak ją ignorował, wszystko było po staremu i dobrze się rozumieli.
  – Dajcie spokój. Gdyby nie Parkinson, nie spojrzałaby na ciebie nawet jedna.
  – Ja, drogi przyjacielu, ja zdobędę każdą. – Draco zaśmiał się leniwie, lekko zmrużywszy oczy.
  – Każdą?
  – Każdą – przytaknął, przeciągając słowa.
  – Zakład?
  – Czemu nie? – Draconowi brakowało ostatnio rozrywki.
  Złośliwy uśmiech Blaise'a Zabiniego się pogłębił.
  – W takim razie wyzywam cię, żebyś zdobył – urwał dla lepszego efektu i zakasłał– Hermionę Granger.
  Draco omal nie wypluł napoju, podobnie jak reszta siedzących przy stole.
  – Żartujesz sobie? Mam poderwać tę szlamę? Zapomnij. Nie jest godna, żebym choćby jej dotknął.
  – Twój problem. Trzeba się było nie zgadzać. – Doszedł do wniosku, że Blaise to wcielony diabeł.
  Draco przeklinał siebie w myślach. Ale był Ślizgonem. A oni, choć podstępni, oślizgli i bez zasad, zawsze dotrzymują obietnic. A Zabini doskonale o tym wiedział i pewnie zamierzał dobrze się bawić.
  Blondyn za jednym zamachem wypił całego drinka. Chyba już by wolał Pottera.

***

 Draco siedział w bibliotece, posępnie wpatrując się w Grangerównę. Krzywe zęby, niezła figura, puszące się włosy, długie rzęsy, duży nos. Szlama myśląca tylko o książkach i nauce. Szlama! Jak do cholery mógł tak dać się wkręcić? Jego urażona duma cicho szlochała w kącie. Zabiniemu wystarczy pocałunek, ale przecież nie podejdzie do niej i jej nie zmusi. Chociaż może... a potem wymaże pamięć jej i wszystkim, którzy to widzieli... a potem przepłuka  usta milion razy i ją zabije. Albo ją, albo Zabiniego. Hmmm, kuszące. Zamyślił się, ale w końcu z żalem porzucił pomysł. Był Malfoyem, oni grają fair. To znaczy zazwyczaj, czasami... Może oprócz Quidditcha. I Eksplodującego Durnia. I innych gier. I planów mających na celu zdobycie władzy nad światem. I... nieważne.
 
  – Nie patrz w prawo – szepnęła Ginny do Hermiony i usiadła obok. – Malfoy ciągle się na ciebie gapi. I ma naprawdę paskudne spojrzenie. Mówiłam, nie patrz! Zrobiliście mu coś ostatnio?
  Hermiona chwilę pomyślała.
  – Chyba nie. Od czasu Eliksiru Natychmiastowego Owłosienia nic sobie nie przypominam. Nawet z nim za bardzo nie rozmawialiśmy.
 – Och, szkoda, że tego nie widziałam – Weasleyówna westchnęła z żalem.
 Hermiona zagryzła wargi na wspomnienie Malfoya rozpaczliwie usiłującego się wyplątać spod zwałów swoich włosów wyrastających praktycznie zewsząd.
 – U pielęgniarki był też wtedy Colin Creevey. Podobno za kilka galeonów można kupić zdjęcie. – Obie dziewczyny wybuchnęły śmiechem, który niemal natychmiast ucichł, zgromiony spojrzeniem pani Pince. Ciągle jeszcze chichocząc, Ginny nachyliła się do Hermiony.
 – Uważaj w każdym razie na niego. Naprawdę wygląda, jakby coś knuł. A teraz idę podliczyć swoje pieniądze.
 Zeskoczyła zgrabnie z krzesła i wyszła.
 Hermiona natomiast spojrzała na Ślizgona, chcąc się przekonać o tym jego knuciu na własne oczy. Malfoy był pochylony nad książką i niby wszystko było w porządku, ale dałaby sobie uciąć palec, że jeszcze chwilę wcześniej się w nią wgapiał. Poczuła się nieswojo i uznała, że lepiej też już pójdzie do pokoju wspólnego. Nigdy nie należy bagatelizować zainteresowania Draco Malfoya.
 To znaczy, jeżeli ceni się swoje życie.

***

 W poniedziałkowe eliksiry nigdy nie dzieje się nic dobrego i Hermiona doskonale o tym wiedziała. A jednak mimo to w najśmielszych snach nie przypuszczała, że stanie się coś takiego.
 Wszystko było w porządku, dopóki nie podeszła do swojego miejsca i nie usiadła. Snape'a jeszcze nie było, ale po bójce do jakiej doszło na korytarzu kilka tygodni wcześniej, kazał im wchodzić do klasy od razu po dzwonku. Dziewczyna uśmiechnęła się radośnie na widok swoich przyjaciół, którzy zmierzali w jej stronę. Zanim jednak im się to udało, jedno z dwóch wolnych miejsc obok niej zajął ktoś inny. Rozmowy jakby przycichły i Hermiona miała wrażenie, że wszyscy patrzą w kierunku jej stolika i siedzącego przy nim Malfoya.  Zaniemówiła.
 – Malfoy, wynoś się stąd – warknął Harry, rzucając mu spojrzenie, w którym nienawiść i zdziwienie mieszały się w równych proporcjach.
  – Chyba nie mam ochoty – odparł Ślizgon leniwie.
 – Nikt cię nie pyta, na co masz ochotę! – zdenerwował się Ron i poczerwieniał. – Wynocha!
 Blondyn tylko patrzył zmrużonymi oczami.
 – Malfoy! – Wreszcie odzyskała głos. – Idź stąd. To nie twoje miejsce.
 Położył dłoń płasko na stole.
 – W imieniu moim obejmuję to miejsce w posiadanie – powiedział absolutnie poważnym tonem.
 – Uważaj! Jesteś bez swoich goryli. – Harry wyciągnął różdżkę. – Naprawdę chcesz...
 – A czy pan chce, panie   Potter, szlaban? Bo właśnie go pan zarobił. Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru. O, Weasley też brał w tym udział? Kolejne piętnaście. – Snape pojawił się za ich plecami jak duch, cicho i bezszelestnie, i nie zdołał ukryć złośliwego uśmieszku. – I możecie być pewni, że powiadomię o waszym zachowaniu dyrektora. A teraz siadać!
  Harry i Ron rzucili Hermionie pokrzepiające spojrzenia i usiedli na końcu sali.
 – Zawsze musisz mieć to, czego chcesz, co? – warknęła cicho, nawet na niego nie patrząc.
 – Hmm, zabawne, że o to pytasz. – (Co w tym zabawnego?, miała ochotę spytać, ale się powstrzymała). – Tak, zawsze muszę mieć to, czego chcę.
 – A czego chcesz tym razem?
 Wydął usta.
 – Przyjemności przebywania w twoim towarzystwie.
 – Co?! – Zmarszczyła brwi. –  O co ci chodzi? Co ty knujesz?
 – Nic. Ładnie dziś wyglądasz po prostu – powiedział z takim grymasem, jakby siedział koło brudnej od wymiocin żebraczki.
 – Ach tak. – Pokiwała głową. Z szaleńcami podobno zawsze należy się zgadzać. – Podał ci ktoś może ostatnio jakiś podejrzanie wyglądający eliksir?
 – Co? Nie.
 – Zatrułeś się czymś? – indagowała delikatnie.
 – Nie. Ale być może się zatruję, jeśli nadal będziesz aż tak kaleczyła te biedne korzonki.
 Hermiona spojrzała w dół. Miał rację. Zajęta rozmową, nie patrzyła dokładnie, jak kroi i teraz każdy kawałek był innej wielkości. Zaczęła to poprawiać, ale Malfoy się wtrącił.
 – Zostaw, ja to zrobię.
 – Uch, nie, poradzę sobie – wymamrotała. Wolała nie dawać mu noża do ręki.
 Ale Draco nie był przyzwyczajony do rozmów. Wyciągnął rękę i odebrał Hermionie nóż, przy okazji specjalnie musnąwszy jej dłoń, wiedząc, że ją to zdenerwuje i poczuł satysfakcje, czując, jak drgnęły jej palce. Drugą spokojnie przyciągnął do siebie deskę z korzonkami i zaczął je kroić na idealnie równe kawałeczki. Dziewczyna zacisnęła dłonie na krawędzi stołu, ale po chwili się uspokoiła. A przynajmniej starała się, żeby sprawiać takie wrażenie. Wycisnęła do kociołka kilka kropel jadu skorpenicy i zamieszała eliksir.
 – Świetnie ci idzie. – Była tak spięta, że na dźwięk jego głosu upuściła oczy jaszczurki. Spadły na podłogę i potoczyły się gdzieś w stronę stolika Neville'a. Co się, do cholery, dzieje?!
 – No dobra, Malfoy, dość tego! Czego ty ode mnie chcesz?
 – Niczego. – Nie zdążył skończyć, a ona już mówiła dalej.
 – Chodzi ci o tamten eliksir? Mścisz się? Ostrzegam cię, bardzo uważnie patrzyłam, co wsadzasz do kociołka.
 – To byliście wy? – zapytał na pozór spokojnie, ale od tego spokoju Hermionę przeszedł dreszcz. W myślach pacnęła się w czoło. Zacisnął palce na nożu tak mocno, że pobielały, a on sam pochylił się ku dziewczynie, tak blisko, że mogła wyraźnie zobaczyć jego zwężone z wściekłości źrenice. – To przez was?
 – Och, no, hmm, tak... wiesz... – plątała się pod jego zimnym, wściekłym spojrzeniem. Ale nagle jakby coś sobie przypomniał, wzrok mu złagodniał i tylko zaciśnięta szczęka zdradzała zdenerwowanie.
 – Nic się nie stało. Tobie wybaczę. – Odchylił się na krześle, podniósł deskę i jednym zgrzytliwym ruchem noża zsunął korzonki do kociołka. Buchnął z niego dym i eliksir zasyczał.
 Te słowa przeraziły Hermionę bardziej niż wszystko, co mógł jej zrobić. Gwałtownie się odsunęła i, skulona, tylko strzelała oczami na boki.
 – Okeeeej – przeciągnęła głoski i pokiwała powoli głową. – Teraz dodam oczy, a potem ty zmiażdż, proszę, dwa orzechy afrykańskie. – Sama by to zrobiła, ale miały naprawdę twardą i grubą skorupę, i byłoby jej ciężko. Ku jej zdumieniu wykonał polecenie i bez słowa podsunął jej, żeby mogła wymieszać je z sokiem z kwiatów bzu.
 Zamieszała ostatni raz, obserwując, jak eliksir zmienia kolor na jasnofioletowy, dokładnie tak, jak było pokazane w podręczniku.
 – Gotowe.
 Wypełniła małą fiolkę cieczą z kociołka i zaniosła Snape'owi. Obejrzał eliksir pod światło i mruknął:
 – Powyżej oczekiwań. – Skinęła głową i wróciła na miejsce.
 I dopiero gdy wróciła, przeklęła szybkość, z jaką skończyli. Do końca pozostało jeszcze kilka minut. Co niby miała robić teraz z Malfoyem? Odsunęła krzesło najdalej, jak to było możliwe i poświęciła się bez reszty oglądaniu swoich paznokci. Zaczęła się zastanawiać, kto mógł na tyle uszkodzić Malfoya, żeby usiadł z tak znienawidzoną przez siebie osobą. Bo nie przypuszczała, żeby zwariował sam z siebie. Pomyślmy, kto miał powody, żeby nienawidzić Dracona?
 Och, uznajmy, że to było pytanie retoryczne.
 No dobra, może Neville?
 Zapatrzyła się w pucołowatego Gryfona. Właśnie dodawał do kociołka jakiś żółty składnik, po którym eliksir wybuchł, osmalając mu brwi. Chwilę obserwowała Snape'a wyzywającego wszystkich od idiotów, ale potem znów wróciła do punktu wyjścia. Nie mogąc znieść oczekiwania, w końcu popatrzyła na Malfoy'a, ciekawa, co on robi.
 Gapił się na nią!
 Natychmiast odwróciła wzrok i znów zajęła się kontemplacją swoich paznokci. Może powinna zaciągnąć go do pani Pomfrey? Albo do św. Munga? Dlaczego nie zachowywał się jak Malfoy?
 Wreszcie zadzwonił upragniony dzwonek i Hermiona wrzuciła książki do torby.
 – Współpraca z tobą to była czysta przyjemność – usłyszała jeszcze.
 Uciekła.

***

 Draco chodził zdenerwowany po sypialni, myśląc, co jeszcze będzie musiał znieść. Tak się upokorzyć! A ona, zamiast docenić możliwość przebywania koło czarodzieja czystej krwi – prawdopodobnie jedyną w jej brudnym, szlamowatym życiu – uznała, że oszalał. Pięknie. Jakby nie wystarczyły te zszokowane spojrzenia Ślizgonów. Walnął pięścią w ścianę.
 – Na twoim miejscu nie wchodziłbym do tam. Draco strasznie się ciska. – Ktoś najwyraźniej myślał, że ściany są trochę grubsze i bardziej dźwiękoszczelne.
 Do pokoju weszła Pansy.
 – Hej, Draco. Co jest z tobą?
 – Nic – warknął i usiadł na łóżku. Usiadła obok.
 – Co się, do cholery, stało na eliksirach? Zarywasz do Granger? – zapytała ze śmiechem, ale natychmiast spoważniała, gdy zobaczyła jego wściekłą minę. – Żartujesz?!
 – Założyłem się z Blaisem – brzmiała niechętna odpowiedź.
 Pansy parsknęła śmiechem.
 – Och, to poważna sprawa, jak widzę – powiedziała, krztusząc się. Chłopak przewrócił oczami. – Nie przeszkadza ci to, że jest... tym kim jest? – Chyba wolała go nie denerwować jeszcze bardziej, używając słowa: szlama.
 – Właśnie bardzo mi przeszkadza. Cholerny Blaise!
 – To dlatego jest taki zadowo... – zerknęła na niego i prędko zmieniła zamiar. – To znaczy, potraktuj to jako ćwiczenie. Wiesz, jeżeli Granger zakocha się w czymś innym niż w książce, z całą pewnością będziesz wiedział, że zdobędziesz każdą.
 Rzucił w nią poduszką.

 Następnego dnia na lekcjach Hermiona ciągle trzymała się Harry'ego i Rona, bojąc się Malfoya. Po tym jak opowiedziała im, w jaki sposób chłopak się zachowywał, wszyscy troje doszli do wniosku, że knuje coś paskudnego i po prostu próbuje uśpić ich czujność. Chodziła więc wszędzie z nimi i ta technika się sprawdzała. Malfoy tylko rzucał chłopakom wściekłe spojrzenia, ale nie próbował podejść ani nic takiego. Dzięki Merlinowi!
 Ale jej przyjaciele nie mogli być z nią cały czas. Po południu mieli trening, a ona musiała iść do biblioteki odrobić lekcje. Zresztą nie miała zamiaru dawać się zastraszać Malfoy'owi!
 Siedziała nad notatkami już jakąś godzinę, zawzięcie skrobiąc piórem po pergaminie, kiedy ją znalazł.
 – Witaj, Hermiono – przywitał się radośnie – zbyt radośnie jak na gust Hermiony – moszcząc się wygodnie na krześle obok niej. Przerwała pisanie, ale po chwili wróciła do pracy. Postanowiła go ignorować. W końcu się przecież znudzi.
 – Co u ciebie? – Cisza.
 – Coś się stało? – Cisza.
 Draco przewrócił oczami i chwilę wpatrywał się w nią wzrokiem niezaprzeczalnie zawierającym groźbę natychmiastowej śmierci. Jakaś pierwszoklasistka, która spojrzała przypadkiem w ich stronę, pisnęła i szybkim krokiem wyszła z sali. Chyba jednak dobrze się stało, że Hermiona go nie widziała, bo to pokrzyżowałoby jego plany. Sięgnął po środek ostateczny.
 – Widzę, że nie jesteś dzisiaj  humorze. Może zrobię ci masaż? – zasugerował, już się w duchu ciesząc na jej reakcję. Uwielbiał ją denerwować.
 Poderwała się natychmiast.
 – Nie! – rzekła kategorycznym tonem, przyciskając pióro do piersi. – Nie ma takiej potrzeby.
 – Więc ze mną porozmawiaj.
 Westchnęła ciężko.
 – Na Merlina, Malfoy, o co ci chodzi? Proszę! Daj. Mi. Spokój.
 – Po prostu – tu Draco zrobił idealnie zakłopotaną minę – chciałbym... spędzić z tobą trochę czasu.
 – Czemu? Czemu, do... nie wiem już czego, chcesz spędzać ze mną czas?
 Bo jesteś piękna? Imponujesz mi wiedzą? Podziwiam twoje zaangażowanie w wesz? Hmm, nie, starczy tego dobrego. Jeszcze sobie pomyśli, że ją prześladuje. Musi to rozegrać delikatnie.
 – Hermiono, wiele się zmieniło od pierwszej klasy. – Zgrabnie uniknął odpowiedzi na pytanie i w dodatku nawiązał do tego, jak to przeżył wielką przemianę i już nie jest taki jak dawniej. Doskonale.
 – Nie da się zaprzeczyć – powiedziała cierpko. – Wiele się zmieniło. Ale nie ty. Od pierwszej klasy jesteś złośliwym sukinsynem i już nim pozostaniesz. I nie wiem, czego chcesz ode mnie teraz, ale możesz być pewien, że tego pożałujesz.
 Nie zdołał powstrzymać śmiechu i od razu skarcił się w duchu na widok jej oceniającego, uważnego spojrzenia. Nie może zapominać, że jest tak cholernie inteligentna!
 – Zapewniam cię, że nie chcę cię w żaden sposób skrzywdzić. – Nie, chcę tylko zabijać cię po kawałeczku, ciesząc się każdą chwilą twoich cierpień za to, co muszę teraz przeżywać.
 Zła i zrezygnowana przymknęła oczy i odchyliła się na krześle.
 Gorączkowo szukał jakiegoś tematu do rozmowy. Nie zamierzał się jeszcze poddać.
 – Historia Hogwartu? – Wskazał książkę, leżącą na stole. – Jak ci się podobał rozdział o dyrektorze Willney i o jego sposobach na ulepszenie szkoły?
 Otworzyła oczy i mignął mu błysk zainteresowania z jej strony.
 – Daj spokój, to był kretyn. To znaczy nie powinnam tak mówić o nieżyjącym już dyrektorze, ale jak inaczej go określić?
 – Co? Chyba zwariowałaś! To był najmądrzejszy facet w całej karierze Hogwartu!
 – Niby dlaczego? Bo każdy uczeń mógł mieć własnego skrzata domowego? – Jej głos ociekał ironią.
 – Nie tylko. Chociaż to też jest ważne, czasem naprawdę ciężko wytrzymać bez swojego skrzata, nawet nie masz pojęcia, ile... Mniejsza o to. Chodziło mi raczej o nauczanie. Sposób prowadzenia lekcji, rekrutacja nauczycieli i uczniów...
 – Ty pustogłowy tępaku! Niby w jaki sposób oddzielanie lekcji uczniów z rodzin magicznych i niemagicznych mogło w czymkolwiek pomóc? Że już nie wspomnę o skrzatach!
 – Może w taki sposób, puszystowłosa kretynko, że mugolaki i czystokrwiści zupełnie inaczej zapatrują się na magię? Tamci w ogóle nie są do niej przyzwyczajeni, zazwyczaj list to totalne zaskoczenie. Jaki więc sens ma nauczanie na tym samym poziomie uczniów takich i tych, którzy różdżki mają od dziecka, a w wieku trzech lat już próbują latać na miotle? Zupełnie różnią się wiedzą! W dodatku oddzielenie zapobiegłoby... kłótniom.
 – Kłótniom? Masz na myśli wywyższanie się ,,czystokrwistych” i poniżanie na każdym kroku uczniów z rodzin niemagicznych? Przecież, do cholery, nie problemem jest ich obecność, ale uprzedzenia i bezpodstawna nienawiść, bezrozumny arystokrato! Może najlepiej od razu niemagiczni będą służyć, bo nie wszyscy w ich rodzinie są czarodziejami?
 Draco, któremu taki punkt widzenia najzupełniej odpowiadał, dyplomatycznie milczał.
 – O, mam lepszy pomysł! – zapaliła się. – Może od razu zróbmy europejskie łagry i obozy pracy, jak za Hitlera!
 Zmarszczył brwi. Nie przypominał sobie żadnego sławnego czarodzieja o tym imieniu. O czym ona mówiła?
 – Co? Kto to jest Hitler?
 – Och, spodobalibyście się sobie, jestem pewna. Obydwaj tak samo zaślepieni. Nieważne. Chodzi o samą ideę karania ludzi za coś, na co nie mają wpływu i co nie jest ważne. Czy naprawdę nigdy nie przyszło ci do głowy, że takie postępowanie jest idiotyczne i to, czy ktoś ma czystą czy – przewróciła oczami – brudną krew, ta naprawdę nie ma znaczenia w życiu? Wszystko przecież zależy od postępowania.
 – Naprawdę w to wierzysz?
 – Tak! Wierzę w to. I ty też pewnie kiedyś w to uwierzysz.
 – Prędzej Wieprzlej znajdzie sobie dziewczynę. – Spojrzał jej prosto w oczy i chyba dopiero teraz sobie uświadomiła, jak się do niego przybliżyła. Z zadowoleniem obserwował, jak udaje, że w ogóle jej to nie obeszło, a potem powoli wraca do poprzedniej pozycji. Ha! Bała się go. Ucieszyło go to, ale zaraz pomyślał, że nie może się go bać, ma jej się spodobać.
 – Nie obrażaj moich przyjaciół.
 – To znajdź sobie lepszych.
 – Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, Malfoy – złośliwie przeciągnęła jego nazwisko – że Potterowie są dużo bardziej znaną rodziną od twojej. Chciałabym znaleźć osobę, która nie słyszała o słynnym Harrym. Nie sądzisz więc, że mam doskonałych przyjaciół? – Harry'ego oczywiście kochała z zupełnie innych powodów, ale Ślizgon nie musiał o tym wiedzieć.
 – No, jeżeli jedynym wymogiem, który musi spełnić, jest to, że go znają, to gratulacje. – Znacząco poruszył brwiami.
 – I kto to mówi! – obruszyła się. – Malfoy, powiedz mi, a z jakich powodów ty trzymasz się z Crabbem i Goylem? Może mają jakieś ukryte zalety, o których nie wie nikt oprócz ciebie?
 – Zapewniam cię, że mają przynajmniej jedną zaletę.
 – Jaką? Wykonują każde twoje polecenie bez sprzeciwu?
 – To bardzo ważna cecha, Granger.
 Dziewczyna nagle uśmiechnęła się.
 – Widzisz? W trakcie całej tej rozmowy zachowywałeś się całkiem jak Malfoy, którego znam. No, może poza faktem samej rozmowy ze mną. Nie oszalałeś, nikt ci nic nie podał. Więc powiedz mi jeszcze raz, czego ode mnie chcesz?
 Cholera, cholera, cholera! I co ma teraz zrobić?
 Hermiona chwilę patrzyła, jak gorączkowo myśli, nie wiedząc, co powiedzieć, a w końcu westchnęła i zebrała książki. Wstała i ruszyła do drzwi, kiedy zatrzymał ją jego głos.
 – Umów się ze mną, Granger. Tego chcę od ciebie.
 Gdy już pozbierała książki z podłogi, znów usiadła ciężko na krześle.
 – Chcesz, żebym się z tobą umówiła? Serio?
 – Tak.
 – Czemu? – spytała z bezbrzeżnym zdumieniem.
 – Bo mi się podobasz.
 Hermiona parsknęła śmiechem.
 – O tak, jasne! Przez te pięć lat przekonałam się, jak bardzo ci się podobam. Okazywałeś to, jak rozumiem, wyzwiskami i poniżaniem mnie na każdym kroku?
 – To był wielki błąd, przepraszam za niego – powiedział poważnie. Nie śmiał się. Ani nie trzymał pod stołem różdżki wymierzonej w jej stronę (sprawdziła).
 – Dobra, okej. Posłuchaj mnie. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Mierzi mnie wszystko, co jest z tobą związane, a jeśli jeszcze raz naruszysz moją przestrzeń osobistą, miotnę w ciebie takim zaklęciem, że nie pomoże ci nawet pani Pomfrey. Nie zbliżaj się do mnie. Nie wiem, o co ci chodzi i chyba nawet nie chcę wiedzieć. Po prostu zajmij się czymś innym, okej?
 Wyglądał, jakby nie dotarło do niego ani jedno słowo.
 – Przykro mi, że nie chcesz mi uwierzyć. Naprawdę nie jestem już taki, jak kiedyś.
 – Chcę tylko, żebyś trzymał się ode mnie z daleka! – warknęła, idąc w stronę wyjścia.
 W pokoju wspólnym usiadła z Ginny na fotelach przed kominkiem i opowiedziała jej o niedorzecznej propozycji Malfoy'a.
 – Najgorsze jest to, że ja naprawdę zaczynam się go bać.
 – Kurczę, faktycznie dziwnie się zachowuje. Ciekawe, o co mu może chodzić. Jakby chciał się mścić, to chyba raczej od razu na całej waszej trójce albo na Harrym.
 – Też tak myślałam, ale jeśli nie to, to czemu się tak zachowuje?
 Ginny coś rozbawiło.
 – Słuchaj, a może on naprawdę się w tobie zakochał?
 – Prędzej piekło by zamarzło, niż Malfoy umówiłby się z kimś z mugolskiej rodziny.
 – W sumie racja. Ale nie bądź taka kategoryczna, może faktycznie chce się zmienić? Jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. A nawet jeśli nie, zobaczysz, o co mu chodzi i będziesz mogła się bronić.
 – Może to nie jest aż taki zły pomysł... – zamyśliła się. – Przepatrzę jeszcze podręczniki, może znajdę jakieś przydatne zaklęcie na wszelki wypadek.
 Do pokoju wszedł Harry i Ginny nagle się poderwała.
 – O, Harry! Przepraszam, ale muszę pójść i zapytać o... o trening.
 Hermiona natomiast skierowała się do sypialni i położyła się na łóżku, po drodze zgarniając Krzywołapka. Słuchając jego głośnego mruczenia, myślała nad ostatnimi dniami. Nie tylko o sytuacji z Malfoyem – doprawdy, miała lepsze rzeczy do roboty – ale też o Ronie. Wydawało jej się, że chciałby czegoś więcej niż tylko bycia przyjaciółmi, a ona tak właściwie nie miała pojęcia, czy też tego chce. Kochała Rona, ale miłością braterską. A teraz te wszystkie uśmiechy, spojrzenia... Dodatkowo wszystko komplikowała jego nieśmiałość. Gdyby po prostu powiedział, że mu się podoba czy coś w tym stylu, mogłaby jasno postawić sprawę. A tak dla obydwojga było to krępujące, choć z innych powodów.
 A teraz jeszcze Malfoy. Arogancki, zaślepiony idiota. O co mu może chodzić? To pytanie zadawała już sobie już jakiś milion razy i wciąż nie miała pojęcia, co powinna na ten temat sądzić. Nigdy w życiu nie odważyłaby się pomyśleć, że ten Ślizgon mógłby zrobić coś tak dziwnego. On rozmawiający z nią? Ze... z osobą z niemagicznej rodziny? I jeszcze to jego: ,,Umów się ze mną, Granger. Tego chcę od ciebie”. Taa, jasne. Ciekawe, co by zrobił, gdyby się zgodziła. Poszliby na czarną mszę i zabili jakiegoś mugola? Dręczyli bezpańskie koty? Z drugiej strony, mógłby jej się nieświadomie wygadać, czasami przecież wystarczą półsłówka i można się domyślić reszty. I może wreszcie dowiedzieliby się, czy on naprawdę jest śmierciożercą, o co zawsze podejrzewał go Harry, lub jakichś szczegółów. Wiadome jest przecież, że Lucjusz trzyma się bardzo blisko Lorda Voldemorta. Kto wie, ile przydatnych wiadomości kryje się w głowie jego syna!
 Ale to nie wyjaśniało, dlaczego Malfoy zachowuje się w ten sposób. W jego głowie musiał się chyba rodzić wyjątkowo wredny plan. Chyba powinna zrezygnować z wychodzenia bez różdżki i uważać na niego.
 Najgorsze było to, że Hermionę zżerała ciekawość. Strasznie nie lubiła czegoś nie wiedzieć, oczywiście, jeśli nie naruszała granic wścibstwa. Nie lubiła też niewyjaśnionych, dziwacznych zachowań, a do takich bez wątpienia zaliczało się to, co robił blondyn przez dwa ostatnie dni. Trudno, trzeba będzie poskromić ciekawość. Myśli to jedno, ale jeszcze nie zwariowała, żeby z własnej woli spędzić czas z Draconem Malfoy'em!


 Miesiąc i tydzień wcześniej


 – Nie wytrzymam już tego dłużej! – warknęła z furią Hermiona, rzucając szkolną torbę na podłogę i siadając koło Ginny. Ta spojrzała zdziwiona – takie wybuchu nie były w stylu poukładanej i spokojnej Grangerówny.
 – Malfoy! To się stało! Jest okropny. Nie zniosę go dłużej.
 – Co ci zrobił? – zainteresowała się. Wydawało jej się, że akurat Malfoy jakoś ostatnio spuścił z tonu.
 – Nic! – Widząc pytające spojrzenie Ginny, prędko dodała: – I o to właśnie chodzi! On... on jest miły! Tak na serio miły – powtórzyła z naciskiem, by jeszcze dobitniej ukazać rozmówczyni grozę tego stwierdzenia.
 – Powinnaś się chyba z tego cieszyć. To znaczy, no wiesz, jest chyba lepiej niż gdy cię poniżał i w ogóle.
 – Od dwóch tygodni ani razu mnie nie wyzwał – ciągnęła Hermiona, jakby jej nie słyszała. – Ani razu! W dodatku przytrzymuje mi drzwi, prawi komplementy i jest taki... taki... cholernie nie malfoyowaty.
 Ginny prawie wybuchnęła śmiechem, ale uznała, że byłoby to zbyt niedelikatne.
 – Ciesz się tym – poradziła krótko. – Od jakiegoś czasu faktycznie jest zupełnie inny, przynajmniej w stosunku do ciebie. Może naprawdę stara się, żebyś go polubiła?
 – Daj spokój. To Malfoy. Jestem pewna, że pod tą całą otoczką fałszywej grzeczności kryje się podstępny Ślizgon, który tylko czeka na mój błąd. Zwariuję przez niego!
 Ginny zaczęła się śmiać.
 – Nie bądź taka surowa. Przynajmniej odstrasza Rona – dodała kpiąco, ale zaraz złożyła usta w ciup i dodała: – Biedaczek.
 – No cóż, mówię to z niechęcią, ale zawsze to jakiś plus – westchnęła i uśmiechnęła się. Biedny Ron. Miała wrażenie, że niemal całkowicie mu przeszło i chyba mogła to zawdzięczać Malfoy'owi i jego ciągłej adoracji, która, choć dziwna i kłopotliwa, zaczynała być całkiem przyjemna. Z tym, że Ron na widok Hermiony natychmiast wynajdywał sobie powody do ucieczki, żeby nie natknąć się na Ślizgona, który towarzyszył jej wszędzie jak jakiś cień. Był normalny jedynie w pokoju wspólnym i na lekcjach, które mieli z Puchonami i Krukonami. Trochę to Hermionę irytowało, ale jednocześnie odczuwała ulgę. Ciągła obecność Malfoy'a w jej życiu ostatnimi czasy pozwoliła dziewczynie wywinąć się od niezręcznej sytuacji z Ronem i w dodatku miała wymówkę, żeby to usprawiedliwić.
 – Nie przejmuj się tak Malfoy'em. Znudzi się, to przestanie. A jeśli nie... to chyba masz adoratora – uśmiechnęła się.
 Hermiona wzniosła oczy do sufitu.
 – Adoratora? Chyba raczej knującego, podstępnego mściciela – powiedziała kpiąco. Ale zaraz rozpogodziła się. Z natury była pogodna, więc, mimo że Dracon  ją denerwował, uznała, że lepiej będzie się nim przejmować na poważnie dopiero, gdy już zrobi coś szkodliwego. Bo jak na razie, choć miała wielkie chęci, nie mogła znaleźć nic przeciwko niemu. Zupełnie jakby... naprawdę postanowił zmienić zachowanie. Co prawda, nie wierzyła w żadne jego słowo (nie na darmo pochodził przecież z domu węża), ale brakowało jej dowodów.  I dopiero gdy je znajdzie, będzie mogła spać spokojnie. Właściwie to teraz też spała w ten sposób, ale wiadomo o co chodzi.
 – Nie przesadzaj – powiedziała Ginny. – Najwyżej będziesz miała możliwość wypróbowania jakiejś fajnej klątwy – dodała z zamyślonym i lekko rozmarzonym spojrzeniem.
 Hermiona, jako że nie chciała się przyznawać, że specjalnie na Malfoy'a nauczyła się już kilku, udała chęć ruszenia ma spacer. Zaczynała się wiosna i po raz pierwszy od dawna można było wyjść na dwór bez groźby natychmiastowego zamarznięcia, co uczniowie z chęcią wykorzystywali, tłumnie ruszając na zewnątrz i wagarując.
 Ginny jednak wolała posiedzieć w środku i pograć w coś z braćmi. W co – Hermiona nie wnikała, ale po ich okrzykach i śmiechach wywnioskowała, że nie jest to do końca z regulaminem. Cóż, wywnioskowała to również po tym, że, gdy przechodziła obok nich w drodze do portretu Grubej Damy, błyskawicznie zakryli sobą stół i odwrócili się w jej stronę z uśmiechami zupełnych niewiniątek. Pokręciła głową, ale przelazła przez dziurę i skierowała się na błonia. I tam okazało się, że jednak przeceniła dobrą pogodę. Ciepło, owszem, było rano, ale teraz wieczorem zaczynało się już robić zimno. Otuliła się ciaśniej ciemnym swetrem i usiadła nad brzegiem jeziora, wpatrując się w czarną toń jeziora. Lubiła tak czasami posiedzieć, lepiej jej się wtedy myślało i była zrelaksowana. Chyba każdy potrzebuje czasami takiej chwili samotności.
 No właśnie, samotności.
 W stronę Hermiony zmierzał nie kto inny jak Dracon Malfoy we własnej, zadowolonej sobą osobie. Przewróciła oczami i cicho westchnęła. Nie miała jednak zamiaru się przenosić – czuła do tego miejsca sympatię, a zresztą chłopak już od jakiegoś czasu, innymi słowy odkąd zaczął się do niej odzywać normalnie, okazał się całkiem niezłym rozmówcą. Zawsze wiedziała, że był inteligentny, że miał dużą wiedzę, że dzięki rodzicom wcześnie rozpoczął edukację, ale i tak ją to zdumiewało. Dotychczas sądziła, że potrafi jedynie kpić i dogryzać wszystkiemu, co oddycha.
 – Cześć, Hermiono – przywitał się, siadając obok niej. Tak blisko, że odczuła pewien dyskomfort, ale nie pozwolił się jej odsunąć. Wystarczająco dużo czasu stracił na delikatne metody.
 – Witaj, Draconie – odpowiedziała grzecznie.
 – Jak tam twoja praca z transmutacji? – Kiedy widzieli się ostatnio, odrabiała akurat lekcje.
 – Całkiem nieźle, dzięki – odpowiedziała zwięźle.
 – Cóż, zasłużyłaś na dobry stopień. Gdyby profesorka wiedziała, ile pracy w to włożyłaś, musiałaby cię wielbić. Do dzisiaj boli mnie ręka.
 Hermiona zaczerwieniła się. O zadaniu domowym kompletnie zapomniała i odrabiała je na ostatnią chwilę, zupełnie nieswoim zwyczajem. W chwili gdy chłopak ją znalazł, była już nieźle zdenerwowana i w odpowiedzi na jego docinki, zupełnym przypadkiem wbiła mu pióro w dłoń. Upierała się, że to jego wina, bo tylko on ją potrafił tak szybko wytrącić z równowagi.
 Teraz przygryzła wargi i zrobiła zawstydzoną minę.
 – Ojej, przepraszam. Dalej masz ranę? Pokaż – zażądała stanowczo, a kiedy nie zareagował, powtórzyła: – Daj rękę.
 Wyciągnął w jej stronę rękę, a ona delikatnie ją ujęła i zaczęła skrupulatnie oglądać. Przebiegła palcami po cienkiej dopiero co zagojonej bliźnie.
 –  Tak mi przykro – powiedziała szczerze zmieszana.
 – Możesz mi to wynagrodzić – odparł, wpatrując się w nią.
 – Czyżby? W jaki sposób?
 – W końcu się ze mną umówisz – powiedział i obserwował jej reakcję.
 Znieruchomiała i powoli wypuściła jego dłoń.
 – Ile razy mam ci mówić? Nie umówię się z tobą, dopóki jesteś Malfoy'em.
 – Zawsze nim będę – zauważył.
 Otworzyła szerzej oczy i pokiwała głową, aż włosy opadły jej na twarz.
 – Właśnie – przytaknęła z nutą dumy, że się domyślił.
 – Haha, zabawne – skomentował tylko kpiąco. – I tak będę próbował – ostrzegł ją groźnie.
 Przewróciła zabawnie oczami, a wtedy on wyciągnął rękę i odsunął kosmyk włosów, który wchodził jej do oczu. I tak został z wyciągniętą ręka, bo Hermiona poderwała się raptownie, odskoczyła i zaczęła gwałtownie iść w stronę zamku. Ale po kilku szybkich krokach odwróciła się nagle.
 – Dobra – wrzasnęła w jego stronę. – Niech ci będzie, słyszysz? Zgadzam się! Chociaż Merlin mi świadkiem, że będę tego żałowała. Jutro po lekcjach. Spotkajmy się przy wejściu.
 I już jej nie było.

 Draco posiedział jeszcze chwilę i zastanowił się. Powoli tracił nadzieję, że uda mu się wypełnić zakład z Blaisem, dlatego zdziwiła go zgoda Hermiony. Zwłaszcza tak niespodziewana i nagła zgoda. Nie spodziewał się tego, a wydawało mu się, że przez ten czas poznał ją już całkiem nieźle. Sądził, że nie jest zdolna do nieprzemyślanych dokładnie posunięć, a tu proszę. Dziwne.
 Cholera, nawet nie planował tego dotykania jej gładkich...eee... szlamowatych włosów. Ale jeżeli to na nią podziałało, to... dobrze.
 Teraz tylko musi wszystko odpowiednio rozegrać i będzie mógł się od niej uwolnić raz na zawsze. Miał jej powoli dosyć. Tych ciągłych kłótni o równouprawnienie między czarodziejami czystokrwistymi a z rodzin mugolskich, o skrzaty i tę jej wesz, o poniżanie innych, o wszystko. Chociaż musiał przyznać, że dzięki jej inteligencji stanowiła dobrą partnerkę do rozmowy i  duchu cieszył się, że Zabini wybrał kogoś oczytanego (mimo jej pochodzenia), bo przynajmniej nie zanudził się na śmierć, słuchając babskiej, irytującej paplaniny. U Hermiony natomiast każdy argument był podparty dowodami, a mówiła dowcipnie i nawet ciekawie, zwłaszcza jeśli opowiadała o największych odkryciach w magii, co stanowiło jej prywatnego konika.  Tamtego dnia (siedzieli wtedy razem na korytarzu, bo wedle jej słów nie mogła wejść do dormitorium, bo jakaś dama sobie poszła. Właśnie wtedy odkrył, gdzie Gryfoni spędzają wolny czas, tylko jeszcze nie wiedział, jak to wykorzystać) mimo że początkowo był znudzony – faktycznie jej nie cierpiał – odkrył, że, odpowiednio zachęcona, potrafi konwersować naprawdę zajmująco i słuchał jej z prawdziwym zainteresowaniem. W sumie szkoda jej. Mogłaby wiele osiągnąć, gdyby tylko urodziła się w dobrej rodzinie.
 Wydawało mu się, że dziwnie mu teraz będzie bez Hermiony. Lepiej, ale dziwnie. W końcu chodził za nią przez kilka tygodni i ciągle gdzieś tam mu migała w tłumie, a jego życie było podporządkowane jej i temu głupiemu zakładowi. Trzeba się będzie po prostu przestawić, że już nie musi z nią rozmawiać i słuchać, a może wrócić do gnębienia całej tej trójki. Wszystko wróci do normy.
 Cholera.

***

Hermiona przy obiedzie posępnie wpatrywała się w dzbanek z dyniowym sokiem, grzebiąc widelcem w talerzu. Jeszcze dwie godziny, powtarzała sobie. Jeszcze tylko dwie godziny zaklęć i...
 I co?
 I mam randkę z Malfoy'em. Z Malfoy'em! Jakim cudem mogłam dać się tak wkręcić? Sama nie wiedziała, co nią wtedy kierowało. Przecież mu odmówiła, do diabła! A potem odgarnął jej te włosy i nagle okazało się, że już, nie wiadomo jakim sposobem, się zgodziła.
 Dziwne zachowanie Hermiony zauważył nawet Harry, zazwyczaj obojętny na takie sprawy.
 – Hej, co jest, Hermiono? Wszystko okej?
 Przełknęła ślinę.
 ,,Och, jasne, Harry. Po prostu za chwilę wychodzę z twoim wrogiem od pierwszej klasy, osobą która mną od tego czasu gardziła. Wystarczyło kilka tygodni jego normalnego zachowania, żebym stoczyła się na samo dno. Cieszysz się?”
 – Tak, jasne. Po prostu się chyba dzisiaj nie wyspałam. Nie przejmuj się.
 Uśmiechnęli się do siebie.
 – Gdybyś się mniej uczyła, miałabyś więcej czasu na sen – zażartował słabo, chcąc poprawić jej humor.
 – Ale wtedy miałabym dużo gorsze oceny. – Odłożyła widelec. – Zaraz zaczyna się lekcja. Pójdę już po torbę.
 – Iść z tobą?
 – Nie, poradzę sobie. – Posłała mu uśmiech i wyszła z Wielkiej Sali. W pokoju wspólnym złapała torbę z książkami i pośpieszyła pod klasę. Tak naprawdę miała wciąż trochę czasu, ale nie miała ochoty siedzieć dłużej przy stole, zwłaszcza że jej oczy ciągle wędrowały w stronę Dracona. Wciąż nie mogła zrozumieć, co nim kierowało i dlaczego spędzał z nią tak dużo czasu. I teraz jeszcze to wspólne wyjście. Malfoy zwariował.
 A ona chyba wariowała razem z nim.

 Draco stał przed głównym wejściem i czekał na Hermionę. Minęło już dwadzieścia minut od zakończenia lekcji, a jej wciąż nie było. Irytek minął go już kilka razy, a za ostatnim chyba szukał rymów do piosenki, bo mruczał pod nosem:
 – Zostawiła... powiła... miła, głupi... słupi... udupi...
 Rozumiał, że mogła się spóźnić, w końcu to dziewczyna, ale dwadzieścia minut? Chyba go nie wystawiła? Jego?
 Stanął tak, żeby widzieć korytarz, którym prawdopodobnie by przyszła – to najszybsza droga od jej dormitorium. I ulżyło mu, bo po chwili się w nim pojawiła. Chyba go nie zauważyła, bo przeszła kawałek, a potem gwałtownie stanęła. A potem odwróciła się i zaczęła iść z powrotem w stronę, z której przyszła. Draco wpatrywał się w jej plecy i gorączkowo myślał, czy powinien ją zawołać albo jakoś dać jej do zrozumienia, że ją widzi. Doszedł do wniosku, że to by było trochę żałosne.
 Hermiona tymczasem znów zmieniła zdanie. A potem jeszcze raz. Cholera, nie przypuszczał, że jest aż tak niezdecydowana. Odszedł o kilko kroków w bok, żeby go nie dostrzegła zbyt wcześnie i czekał, co dziewczyna postanowi.
 Po kilku minutach, lekko zdyszana, stanęła przed nim. Była ubrana w ładną ciemnofioletową sukienkę w jakiś drobny wzorek i chyba zrobiła coś z włosami, bo nie sterczały jak zwykle na wszystkie strony. W tej samej chwili kolejny raz przyleciał Irytek. Był nieprzyzwoicie wręcz zadowolony i już otwierał usta do śpiewu, gdy zobaczył dziewczynę. Draco z satysfakcją obserwował, jak traci humor i z niezadowoleniem głośno przeklina, a później się oddala.
 – Cześć – przywitała się Hermiona, oblizując wargi ze zdenerwowania. – Przepraszam za spóźnienie. Miałam... małe trudności.
 – Hej. – Skinął głową i otworzył przed nią drzwi. – Nie ma sprawy.
 Łaskawie uznał, że nie wspomni, że widział, jakiego rodzaju trudności ją zatrzymały.
 Może kiedyś.
 Chyba wreszcie się zdecydowała albo po prostu dotarło do niej, że już nie może uciec, bo odrzuciła do tyłu włosy i wyprostowała się, przechodząc.
 – Gdzie właściwie idziemy? Wydaje mi się, że nie za bardzo możemy opuszczać zamek.
 Spojrzał na Hermionę z uśmiechem.
 Nachylił się do niej, jakby miał zamiar zdradzić jakąś wielką tajemnicę. Odruchowo się przysunęła.
 – Wymkniemy się – powiedział konspiracyjnym szeptem. Hermiona przygotowana na coś zupełnie innego, po prostu musiała się roześmiać. No to on też odpowiedział uśmiechem. A co mu tam!
 – Jak?
 – Jestem Malfoy'em. My nie zdradzamy tajemnic.
 Szli pewnie w kierunku wyjścia i Hermionę ogarnął lekki niepokój na myśl o karze, jaką dostaliby za wychodzenie z terenu zamku bez pozwolenia. Ale skoro już i tak złamała swoje zasady wychodząc z Draconem, to złamanie jeszcze jednych nie powinno być problemem.
 Dotarli wreszcie do bramy i stanęli przed nią. Malfoy wyciągnął rękę.
 – A teraz uważaj, bo zastosuję naprawdę straszne i potężne czary. – Złapał za klamkę. – Przygotuj się na wstrząs – ostrzegł i otworzył ciężkie wrota.
 Nic się nie stało.
 – Co? – Zdziwiona Hermiona przestąpiła próg i rozejrzała się ze zdziwieniem. Przygotowała się na jakieś zaklęcie blokujące, a nic takiego nie było. – Żadnej ochrony? Jak to możliwe?
 – Och, jest ochrona, na Hogwart nałożone są niesamowicie potężne czary. Ale tylko z zewnątrz. Chodzi głównie o to, żeby nikt nie dostał się do zamku, wyjść natomiast można bez większego problemu. Uczniów niby pilnuje Filch i nauczyciele mają dyżury, ale sama widzisz, jak to wygląda.
 – Przecież to głupota! – zauważyła Hermiona, a on wzruszył ramionami. – Czekaj, jak w takim razie dostaniemy się do środka?
 – Ktoś nam otworzy – odparł tajemniczo.
 – Mam nadzieję, że nie Crabbe. Ani Goyle. Błagam, powiedz, że to nie będą oni?
 – Co masz do nich?
 – Oj, daj spokój! Czy oni w ogóle potrafią zrobić cokolwiek samodzielnie?
 – Nie interesuje mnie to zbytnio. Ale nie, to nie będzie Crabbe ani Goyle. Nie powierzyłbym im tak trudnego zadania – dodał z uśmieszkiem.
 Hermiona prychnęła.
 – Strasznie jesteś dziś tajemniczy, Malfoy – powiedziała z uśmiechem. – A dowiem się chociaż, gdzie mnie zabierasz?
 – Dowiesz się, czemu nie. Zabieram cię do Hogsmeade. Może być?
 – Jasne.
 Szli spokojnie, nie śpiesząc się zbytnio. Nawet nie chciało im się za bardzo rozmawiać. Hermiona wciąż była zdziwiona, że jednak przyszła, a Draconowi nie przychodził do głowy żaden temat.
 Zatrzymali się przed Trzema Miotłami.
 – Chcesz wejść?
 Pokiwała głową.
 Usiedli więc przy stoliku  koło okna i Draco poszedł zamówić napoje. Po chwili postawił na blacie dwie szklanki kawy. Ostatnio piłam tu Kremowe Piwo z Harrym i Ronem, pomyślała nagle. Wypiła łyk, żeby zrobić coś z rękami. Zazwyczaj nie byli przecież tak skrępowani w swoim towarzystwie. Normalnie rozmawiali i się kłócili, a teraz nie potrafili sklecić kilku zdań.
 No i dobrze, może ta randka kompletnie nie wypali i będzie miała wymówkę, żeby nigdy więcej nie spędzać czasu z Malfoy'em.
 – Co tam u ciebie ciekawego się ostatnio działo? – zagadnęła wreszcie głupio. – Słyszałam, jak się chwaliłeś, że masz nową miotłę.
 – Tak, jest świetna – zapalił się. – Piorun, nazwa może dość pretensjonalna, wiesz, bazuje trochę na sławie Błyskawicy, zresztą jest od tego samego producenta, ale jak się wsiądzie, o wszystkim zapominasz. Napęd... – Przestała słuchać. Jednak miło wiedzieć, że Malfoy czasem ma jakieś normalne odruchy i zachowuje się jak zwykły chłopak. Więc po prostu uśmiechała się i na niego patrzyła. Kiedy nie postępował jak dupek, można było dojść do wniosku, że jest całkiem fajnym facetem.
 Chwila. Co?! Fajnym facetem?
 – Nie słuchasz mnie, prawda? – zapytał.
 – Przepraszam. – Pokręciła głową. – Po prostu ciągle słyszę o jakiejś nowej miotle czy drużynie od Harry'ego i Rona i...
 – Nie, spokojnie, rozumiem. Wystarczy powiedzieć. To o czym w takim razie chciałabyś porozmawiać?
 Zamyśliła się i oparła głowę o złączone dłonie.
 – Opowiedz mi coś o sobie – powiedziała niepewna, czy go to nie zdenerwuje. – Jestem ciekawa, jak mieszkasz, jaka jest twoja rodzina.
 Teraz on chwilę milczał, aż już myślała, że wszystko popsuła.
 – Cóż, chyba poznałaś moją rodzinę, prawda? Wiesz, jaka jest. Ale nie utrzymujemy ze sobą za dużo kontaktów. Właściwie z tego względu lubię tę szkołę, bo mogę się na jakiś czas od nich oderwać. – Wyglądał, jakby był zdziwiony tym, że powiedział jej aż tak wiele. – A twoi rodzice?
 – Są dentystami, zresztą bardzo lubią swoją pracę i na nic innego nie mają czasu. Ale w sumie często do siebie piszemy i się widujemy. Nie są zbyt zadowoleni, że mieszkam tak daleko.
 – Odpowiesz mi na jedno pytanie?
 – Yhym.
 – Kim są ci dentości?
 Zaśmiała się.
 – Dentyści leczą ludziom zęby.
 Otworzył szerzej oczy.
 – Jak? To chyba... bolesne bez zaklęć?
 – Hmm, czasami tak. Mają różne wiertła do borowania i... Wszystko w porządku? – spytała zaniepokojona.
 Skinął głową.
 – Mugole też zazwyczaj boją się dentystów, więc się nie przejmuj.
 – Sugerujesz, że ja się boję? – zapytał groźnym tonem.
 – Skądże – odparła z miną niewiniątka. – Tak tylko mi się powiedziało. Kontrolnie.
 Pokiwał głową nieprzekonany, ale postanowił nie drążyć tematu.
 – Chodźmy gdzieś na spacer – zaproponowała nagle.
 Zgodził się szybko i poszedł zapłacić. Nie zgodził się, żeby podzieli się po połowie, a Hermiona na to przystała. Po chwili byli już na zewnątrz i zmierzali wąską alejką wzdłuż sklepów i kawiarni.
 – Jak tam twoja wesz się miewa? – Przechodzący obok mężczyzna spojrzał na nich z przerażeniem i przeszedł prędko na drugą stronę.
 – To nie jest żadna wesz! W.E.S.Z.!– oburzyła się. – To stowarzyszenie Walki o Emancypację Skrzatów Zniewolonych! I, dziękuję, ma się świetnie!
 – Doprawdy?
 – Tak! Mam nawet nowego członka! – dodała z triumfem.
 – Taaak? Jak go zwerbowałaś?
 – Sam chciał – powiedziała. Ale po chwili westchnęła i przewróciła oczami. Nie lubiła kłamać. – No, dobra. Zmusiłam go za wypracowanie.
 – Jestem z ciebie dumny. Zachowałaś się jak prawdziwa Gryfonka – powiedział z kpiącym uśmiechem.
 – Oj, daj spokój. To szczytny cel.
 – Nikt ci jeszcze nie wspomniał, że one lubią być zniewolone? Wcale nie chcą innego życia.
 – Nie chcą, bo nie znają innego. Jeżeli żyły zawsze w taki sposób, nie mają pojęcia, że można inaczej.
 – No właśnie. Nie znają i nie przeszkadza im to.
 – Ale mi przeszkadza, że stworzenia, które powinny same o sobie decydować, są niewolnikami czarodziejów. Czym niby gobliny różnią się od skrzatów domowych? Dlaczego tamte są wolne, a te nie?
Różnią się tym, że są słabe i nie potrafią o siebie zawalczyć. A jeśli tak jest, a jest, to dobrze, że nie są wolne, bo nie poradziłyby sobie w normalnym życiu.
 – Nieprawda. Właśnie dlatego trzeba je ochraniać.
 – Granger, masz strasznie dziwne poglądy. Liczą się tylko silni, bo tylko oni mają szanse przetrwać. Po co zapełniać świat istotami słabymi? I niby dlaczego ja mam kogokolwiek chronić? Każdy dba tylko o siebie.
 – To ty masz straszne poglądy. Nie wiem, skąd je wytrzasnąłeś, ale sam musisz zdawać sobie sprawę, że są błędne. Przecież nie każdy urodził się po to, żeby zdobywać i zawsze być silnym. Nawet u zwykłych ludzi tak jest. Między innymi od tego są przyjaciele, kiedy zdarzy ci się słabość, wspierają cię i pomagają, a nie zostawiają, żebyś sam sobie radził.
 Burknął coś.
 – Co?
 – Ja się doskonale obywam bez przyjaciół.
 Chwilę po prostu na niego patrzyła i zastanawiała się, jakim cudem on może nie zdawać sobie sprawy, że jego rodzice wyrządzili mu wielką krzywdę takim wychowaniem. Faktycznie, nikt nie powiedziałby o Draconie, że jest słaby, ale co z tego? Nie można dusić w sobie każdej emocji, bo w końcu człowiek nie wytrzyma.
 – Chodź. – Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę parku. Stanęli zdyszani przed posągiem Gotfryda Miedzianowłosego.
 – Nie musisz zawsze wszystkiego robić sam, Draco. – Pierwszy raz nazwała go inaczej niż Malfoy. Nawet w myślach zawsze używała pełnego imienia: Dracon. – Nie jesteś aż taki zły przy bliższym poznaniu, wiesz? – powiedziała nagle.
 – Ja zawsze jestem zły. Zły, groźny i przerażający.
 Uśmiechnęła się.
 – No jasne, jak mogłam zapomnieć.
 – Hermiono?
 – Tak?
 – Zamierzam cię teraz pocałować. I nie chciałbym znowu dostać w twarz, okej?
 Zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, przyciągnął ją do siebie i najpierw delikatnie musnął jej usta swoimi, a kiedy nie dostrzegł spodziewanych oznak sprzeciwu z jej strony, pocałunek stał się gwałtowniejszy i bardziej namiętny.
 Och, kiedy jej ręce znalazły się w jego włosach, delikatnie je gładząc? I kiedy on objął ją mocno w talii?
 Oderwali się od siebie tak samo nagle, jak się zbliżyli.
 – Och, to chyba było trochę...
 – Dziwne – pomógł jej Draco
 – Ale... fajne.
 Chłopak chwilę zbierał myśli.
 – Fajne. Nawet bardzo.
 Zaczęli się śmiać.

 Bramę otworzył im jakiś wysoki, gburowaty Ślizgon, którego Hermiona nie znała. Burknął do Draco coś co brzmiało jak: ,,teraz jesteśmy kwita”. Dziwny typ.
 Z Malfoy'em rozstała się chwilę później, w rozgałęzieniu korytarzy. Powiedzieli sobie po prostu cześć i ruszyli w swoje strony. Po tym pocałunku chodzili jeszcze trochę po parku i rozmawiali, ale oboje byli nieobecni duchem i zamyśleni. Odczuwali też skrępowanie, chociaż Hermiona nigdy by nie pomyślała, że ten chłopak jest jest zdolny do takich uczuć. Ale w sumie o wielu rzeczach dotychczas nie pomyślałaby nigdy w życiu.
 Dotarła pod portret, podała Grubej Damie hasło i w środku, po przebraniu się i odświeżeniu, wzięła się za odrabianie lekcji. Nie mogła się jednak skupić i, nie zdając sobie z tego do końca sprawy, zaczęła gapić się w okno.

***

Dracon natomiast zaczął szukać Blaise'a Zabiniego.

***

 – Cześć, Draco – przywitała się Hermiona po wejściu do biblioteki. Stanęła przy stoliku i uśmiechnęła się.
  – Yhym – powiedział nieuważnie, nie odrywając wzroku od książki.
 – Co czytasz?
 – Książkę, nie widzisz? – zapytał gburowato i z wyraźną złością. Ostatnimi czasy przyzwyczaił ją do nieco innego zachowania, dlatego teraz była lekko zdezorientowana. – Zresztą, co ciebie to obchodzi?
 – Tylko pytam – odparła zirytowana.
 – To nie pytaj, bo nie ma takiej potrzeby.
 – Co ci się znowu stało?
 – Co się miało stać. Może po prostu nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Nigdy nie miałem. Mam lepsze rzeczy do roboty spędzanie z tobą czasu.
 Miała ochotę walnąć go w szczękę, tak jak w trzeciej klasie.
 – Tak? Jakoś wczoraj odniosłam inne wrażenie – wysyczała gniewnie. – Ale, wiesz co? Świetnie! Ja też nie mam ochoty z tobą rozmawiać. – Odwróciła się na pięcie i wybiegła z sali.
 Nie wiedziała, że natychmiast gdy przestała na niego patrzeć, wgapił się w jej dumnie wyprostowane plecy, a potem zamknął z trzaskiem książkę i głośno zaklął.

 Długo się do siebie nie odzywali. Nie tylko nie rozmawiali, ale nawet nie patrzyli na siebie. Za każdym razem gdy ich oczy się spotkały, robili identyczne, udające niezainteresowanie miny i wyniośle odwracali wzrok. Hermiona nie miała zamiaru za nim latać, doszła do wniosku, że dostał to, czego chciał (czymkolwiek by to nie było, bo jakoś wątpiła, żeby chodziło mu o pocałunek) i teraz ma ją gdzieś. To tylko potwierdziło jej teorię co do Malfoy'a i tego, że dała się wykorzystać jak jakaś pierwsza lepsza idiotka. Tak też się czuła, zwłaszcza że była przekonana, że chłopak się z niej śmieje.
 No i świetnie! Nie potrzebuje go do szczęścia. Wytrzymywała bez niego tyle lat i nic się przez te kilka tygodni nie zmieniło.
 Cholerny Malfoy!
 I jeszcze w dodatku straciła przez niego partnera przy stoliku na eliksirach, bo sam się przeniósł, a Snape z kolei nie wyraził zgody na powrót Harry'ego i Rona. Przydzielił jej natomiast jakiegoś Ślizgona, który z nie potrafił absolutnie nic, za to wyglądał, jakby największą przyjemność sprawiło mu wylanie zawartości kociołka na jej głowę.
I w dodatku... no dobra! Dziwnie jej było bez niego. Spędzali ze sobą dużo czasu i był to mile spędzony czas. Polubiła rozmowy, jakie prowadzili, mimo że nie zgadzali się ze sobą praktycznie w żadnej sprawie. Ale każde jasno mówiło to, co myśli i przynajmniej rozumieli o co chodzi drugiemu. A teraz...
 Była na niego wściekła.


Miesiąc wcześniej


Draco miał już tego dosyć. Wszystkiego miał dosyć, a już szczególnie dość miał Hermiony Granger. W ogóle nie zwracała na niego uwagi! A przecież nie mógł za nią latać i przepraszać. I co z tego, że to jego wina. Malfoy'owi nie wypada się upokarzać przed dziewczyną. Właśnie, Malfoy'owi! Jakby miał prawo jeszcze się tak nazywać! Było mu głupio z powodu tego, że obraziła się na niego mugolaczka! Szlama! Sfrustrowany nawrzeszczał na jakąś pierwszoklasistkę, która przeszła zbyt blisko niego. W oczach pojawiły jej się łzy i uciekła do łazienki. I dobrze!
 A z Granger też nie ma zamiaru rozmawiać. Powinna być wdzięczna za to, ze w ogóle poświęcił się i z nią rozmawiał i słuchał tych jej naiwnych wywodów. Raczej już nigdy nie doświadczy takiego zaszczytu. A ona śmie patrzeć na niego z pogardą! I to jeszcze o ile na niego spojrzy, jakby nie mogła znieść nawet jego widoku.
 Głupia dziewucha!

***
 
Hermiona wyszła z klasy. Mieli właśnie wyjątkowo trudną transmutację i była to ostatnia lekcja tego dnia, tak więc była zmęczona i marzyła o tym, żeby coś zjeść i najlepiej się zdrzemnąć. Może dlatego sprawy potoczyły się tak, a nie inaczej.
 – Hermiono! – W połowie pustego korytarza zatrzymał ją głośny krzyk. Spojrzała za siebie zaciekawiona, ale natychmiast gdy zobaczyła, kto ją woła, odwróciła się i przyśpieszyła kroku.
 – Hermiono, no proszę!
 Chyba przez to ,,proszę” się zatrzymała.
 – Czego chcesz? – warknęła, zaplatając ręce na piersi.
 – Tylko chwili.
 – Wybacz, ale mam lepsze rzeczy do roboty niż rozmawianie z tobą, Malfoy – powiedziała, ciągle mając w pamięci jego słowa. Nie patrzyła na niego.
  – Tak, ja też mam lepsze rzeczy do roboty niż rozmowa.
  Oburzona, że przyszedł tylko po to, żeby ją dalej obrażać, uniosła gniewnie głowę i już chciała coś powiedzieć, ale ją powstrzymał.
  Swoimi ustami, które miękko wylądowały na jej własnych.
 Wymruczała coś niezrozumiale i przysunęła się bliżej. Dlaczego, do diabła, jego włosy są tak miękkie, że nie mogła się powstrzymać, by ich nie dotknąć? I dlaczego po prostu nie potrafi się na niego dłużej gniewać, kiedy ją całuje z takim zapamiętaniem, jakby tylko o tym marzył przez ten tydzień od czasu ich ostatniej rozmowy?
 W końcu odsunęli od siebie usta, ale ciągle się obejmowali.
 – To miałem na myśli, mówiąc przed chwilą o lepszych rzeczach do roboty, głuptasie. – Pocałował Hermionę w zaróżowiony nos.
 Parsknęła.
 – Tak, przed chwilą. A wtedy w bibliotece? – zapytała drażliwie. – Nie myśl sobie, że przyjdziesz tu i mnie pocałujesz, a ja od razu przestanę być zła.
 – Cholera – mruknął, gładząc jej kark. – A myślałem, że mój plan jest doskonały.
 – Nieee, musisz się bardziej postarać. – Widząc, że przybliża do niej twarz, dodała szybko: – I masz użyć słów!
 – Jakie wymagania! – skomentował, ale spojrzał na nią poważnie i dodał: – Więc dobrze. Moje zachowanie było wysoce naganne.
 Hermiona uniosła brwi i czekała.
 – Okej. – Przewrócił oczami. – Wybacz, że zachowałem się jak ostatni dupek.
 Spojrzała na niego z zainteresowaniem spod półprzymkniętych powiek.
 – Lepiej, lepiej – zamruczała z aprobatą. – Mów dalej, możesz zacząć od tego wrednego dupka i coś chyba wspominałeś o chęci poprawy.
 Kiedy wreszcie się od niej oderwał, ciężko oddychała.
 – No dobra – powiedziała bez tchu. – Tak też może być.
 Uśmiechnął się.
 – Dobrze wiedzieć.
 – Tylko nigdy więcej nie waż się do mnie nie odzywać aż tak długo! Bo już nie będzie ci tak łatwo mnie przebłagać – zagroziła.
 – W takim razie będziemy się często kłócić – ostrzegł ją.
 Wzruszyła ramionami, co było dość trudne, jako że dalej trzymał ją w mocnym uścisku.
 – Lubię te kłótnie. Zachowujesz się wtedy jak normalny człowiek, który odczuwa emocje.
 – Ja nie odczuwam emocji. Jestem zimnym, nieczułym draniem, którego nic nie obchodzi.
 Hermiona pokręciła głową i pocałowała go.
 – Oczywiście, mój ty nieczuły, zimny draniu.


Dwa tygodnie wcześniej


 – Nie tak, głupolu! Wybuchnie ci w twarz!
 – Zapewniam cię, że już to robiłem.
 – Taaak? I wtedy też wybuchło?
 – Wtedy był doskonały.
 – A teraz nie będzie. Wiesz czemu?
 – Nie, ale przypuszczam, że zaraz się dowiem.
 – Bo źle to robisz!
 – Robię wszystko tak, jak trzeba!
 Nastała chwila ciszy.
 – Draco?
 – Co? – burknął niezadowolony, nie odwracając się w stronę towarzyszącej mu Hermiony.
 – Czy ten wielki bąbel, który za chwilę wybuchnie, jest częścią twojego doskonałego eliksiru?
 – Co?! O cholera! Protego!
 Wpatrywał się posępnie w zieloną oślizgłą maź, pokrywającą ściany i stoliki, a potem z westchnieniem na nią spojrzał.
 – No dobra. Już możesz.
 – Mówiłam, że powinieneś dodać korzeń jasnodrzółki przed jadem.
 Przygarnął ją do siebie i pocałował w czoło.
 – Tak, mówiłaś. Jesteś niesamowicie inteligentna. I niesamowicie zadufana w sobie.
 – Ha! I kto to mówi!
 Draco usiadł na krześle i posadził ją sobie na kolanach.
 – Ja miałbym być zadufany w sobie?
 – A kto ostatnio wpadł w panikę, gdy skarpetki nie pasowały mu do butów? Przecież nawet nie było tego widać pod szatą!
 – Grabisz sobie – ostrzegł ją, przesuwając palcem po jej ramieniu. Zadrżała.
 Spoważniał nagle.
 – Co się stało? – spytała Hermiona.
 – Chyba powinienem ci coś powiedzieć.
 – Mam się bać? – Zerknęła na jego minę i westchnęła.
 – Pamiętasz, jak spotkaliśmy się pierwszy raz? To znaczy nie w pierwszej klasie, ale teraz.
 Przytaknęła.
 – Bo widzisz... to było... hmm... nie do końca tak, jak ci się wydaje.
 Uniosła brwi i zachęciła Draco gestem, by mówił dalej.
 – Umówiłem się z tobą dla zakładu – wyrzucił z siebie z prędkością lecącego zaklęcia.
 – Co? – Zlazła mu z kolan i stanęła prosto, omijając kałużę z pozostałością eliksiru. Też się podniósł.
 – Założyłem się z Blaisem, że pójdziesz ze mną na randkę z własnej nieprzymuszonej woli.
 – Och – powiedziała tylko.
 – Hermiono? Bardzo jesteś zła? – zapytał zaniepokojony jej reakcją.
 – I zakład się już skończył, tak? – Czyżby usłyszał w jej głosie drżenie przetykane, chyba, złością?
 Zrozumiał nagle, o co jej chodzi i jednym krokiem znalazł się przy niej.
 – Do cholery, Hermiona! Nie zamierzam cię przecież zostawiać! Jak mogłaś tak pomyśleć?
 – Na Merlina! To mnie tak nie strasz! A ja tyle czasu zmarnowałam, zastanawiając się, dlaczego zachowywałeś się wtedy tak dziwacznie!
 – Słucham? Krytykujesz moje metody podrywu?
 – Draco! Bałam się, że oszalałeś! Chciałam cię wtedy zaciągnąć do pani Pomfrey!
 – Przecież byłem miły! – oburzył się.
 – No właśnie – zgodziła się. – Ty nigdy nie jesteś miły.
 Otworzył usta, żeby zaprotestować, ale w wyniku braku argumentów zamilkł. Obserwowała go z uśmiechem.
 – Ale nie martw się. Będziesz mógł wypróbować mnóstwo metod podrywu. – Spojrzała na jego sugestywną minę i burknęła: – Na mnie, oczywiście.
 – Jesteś zazdrosna.
 – Wcale nie.
 – Jesteś.
 Parsknęła jak rozzłoszczona kotka.
 – O ciebie? Nie jesteś zbyt pewny siebie?
 – Po prostu boisz się, że stracisz moje cudowne ciało, które teraz masz tylko dla siebie. Powinnaś to docenić i bardziej o mnie dbać.
 Zaczęła się śmiać i jej zawtórował.
 – Chodź, mężczyzno o cudownym ciele, musimy dokończyć eliksir dla Snape'a i posprzątać tę obrzydliwą maź.
 – Właśnie tak masz się do mnie od dzisiaj zwracać. Może tylko nie: ,,mężczyzno”, a: ,,mój panie”
 – W twoich snach.


Tydzień wcześniej


 – Draco? Co teraz mamy? Malfoy? Na co się tak gapisz? – Głos Zabiniego w końcu dotarł do zasnutego wściekłością umysłu Dracona.
 – Gówno mnie obchodzi, co teraz mamy – powiedział, z trudem rozwierając zaciśniętą szczękę. – Wybacz, stary, ale muszę kogoś zabić.
 Blaise w końcu zauważył, w co wgapiał się od jakiegoś czasu blondyn i posłał mu uważne spojrzenie. Bo Malfoy wpatrywał się w Granger i tego, jak mu tam? Cormac chyba. Tamten ją podrywał, a Draco omal nie wybuchnął, gdy zobaczył, jak McLaggen kładzie jej rękę na ramieniu. A podobno zakład się już skończył.
 Nigdy by nie przypuszczał, że zobaczy Malfoy'a w takim stanie z powodu szlamy.

 Hermiona odeszła, na szczęście sama, bo sam nie wiedział, co by zrobił, gdyby odprowadzał ją ten blady wymoczek z włosami postawionymi na żel.
 To prawda, z Hermioną się ukrywali, zbyt dużą sensację wzbudziłby związek Gryfonki i Ślizgona, zresztą Hermiona nalegała, że musi przygotować na tę wieść Pottera i tego drugiego. Ale, do diabła, nie zamierzał pozwolić na takie zachowanie!
 Przeszedł kontrolnie koło McLaggena i usłyszał strzępek rozmowy, którą ten kretyn prowadził z kumplem.
 – Mówię ci, stary, jeszcze trochę i będzie jeść mi z ręki. Już prawie jest moja, tylko...
 Draco uśmiechnął się paskudnie. McLaggen właśnie przypieczętował swój los.

Czekał na niego w przejściu, którym musiał przejść, żeby dostać się do swojego dormitorium z klasy  do zaklęć. Malfoy miał nadzieję, że tamten będzie sam, ale jeśli nie, nic nie szkodzi. Był cierpliwy. I bardzo, bardzo zły.
 Usłyszał kroki i po chwili w jego polu widzenia pojawił się Cormac.
 – Co tu robisz? – zapytał Dracona.
 – Zarywasz do Hermiony?
 – No. Niezła laska się z niej zrobiła. Ale co ciebie ona obchodzi, Malfoy? – zapytał ten buc.
 Draco podszedł kilka kroków.
 – Bo tak się składa, że ona jest moja.
 Zanim zdążył pomyśleć, jego zwinięta pięść wylądowała na twarzy McLaggena. To był naprawdę dobry cios, po którym ów zwinął się wpół i zajęczał, patrząc na palce umazane krwią z nosa.
 – I nie odzywaj się do niej więcej – poradził mu Draco i poklepał przyjacielsko po ramieniu. Niechcący trafił łokciem w jego nos.

Później szli razem do biblioteki. To było pewne nagięcie ich zasad, bo zazwyczaj nie pokazywali się razem, ale tym razem uznali (głównie z powodu nalegań Draco), że nie mogą ciągle chować się po kątach i pustych klasach.
 – Och – zawołała nagle Hermiona. – Co się stało z twarzą McLaggena?
 – Nie mam pojęcia. Może się potknął – odparł niewinnie, ale Gryfonka i tak spojrzała na niego uważnie.
 – Draco?
 – Yhym?
 – Masz z tym coś wspólnego?
 – Skąd! – zaprotestował bez krztyny fałszu w głosie.
 – Po prostu nie wierzę! Dlaczego rozkwasiłeś mu nos? – Jakim cudem nie dała się nabrać na jego najlepszy ton, ten którym bajerował nauczycieli, okłamywał ojca i używał w każdej kłopotliwej sytuacji?
 – Podrywał cię – warknął. – A ty jesteś moja.
 Hermiona parsknęła.
 – Draco, nie możesz bić ludzi za to, że ze mną rozmawiają!
 – Nie mam zamiaru bić ludzi. Tylko tych, którzy próbują się z tobą umówić – sprostował.
 – Potrafię o siebie zadbać. Cormac nawet mi się nie podoba. To zapatrzony w siebie bufon. A ja jestem z tobą.
 – Czyli problem rozwiązany.
 – Nie! To było naprawdę paskudne z twojej strony. Nie możesz tak robić!
 – Niby czemu?
 – Bo to... złe. Nie powinno się załatwiać problemów siłą. Od tego jest spokojna rozmowa.
 Draco westchnął. Nie cierpiał, gdy zaczynała mówić w ten sposób, więc zazwyczaj zgadzał się dla świętego spokoju.
 – Może i masz rację. Zastanowię się nad tym.
 Pokręciła głową, wiedząc, że i tak tego nie zrobi.
 Nagle posłała Draco lekko drapieżny uśmiech.
 – Chociaż to było bardzo nierozsądne i głupie, muszę przyznać, że strasznie seksowne jest to, że jesteś o mnie aż tak zazdrosny.
 Z trudem powstrzymał się, żeby jej nie objąć i pocałować. Wciąż go zadziwiała.


Obecnie


Pansy powoli jadła śniadanie, słuchając zwykłego gwaru i rozmawiając z Milicentą, która pobiła się ostatnio z tą najmłodszą córką zdrajców krwi Weasley'ów. Podobno zaczęła Jenny czy Ginny, ale Pansy w to wątpiła. Gryfoni są zbyt praworządni, żeby zaczynać bójki. W każdym razie Milicenta miała teraz bardzo paskudnego siniaka pod okiem.
 Spojrzała na Dracona. Naprawdę się o niego martwiła. O, teraz na przykład mruczał pod nosem coś, co brzmiało jak: no nie, mam już tego dość. Powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem. Gapił się na stół Gryffindoru, gdzieś w stronę Pottera i jego bandy. Chyba rozśmieszył go fakt, że tę Granger o brudnej krwi próbuje poderwać Krukon z szóstej klasy, bo miał dziwaczną minę.
 Obserwowała, jak Draco nieoczekiwanie rzuca widelec i gwałtownie wstaje od stołu. Ku jej zdziwieniu podszedł prosto do tej przyjaciółki Pottera
 A o ileż większe było jej zdziwienie, gdy ujął jej twarz w dłonie i namiętnie pocałował, powodując, że szczękanie sztućców i rozmowy ucichły, a wszyscy wpatrzyli się w to niecodzienne zjawisko, jakim był Ślizgon całujący Gryfonkę. I to w dodatku Ślizgon, który podobno nienawidził rodzin mugolskiego pochodzenia.
 Draco powiedział coś tej dziewczynie, na co ona roześmiała się cicho (później Pansy dowiedziała się, że było to: ,,No, teraz już chyba nikt nie będzie miał wątpliwości, że jesteś tylko moja”) i wyszedł z Wielkiej Sali.
 Grangerówna natomiast spokojnie wróciła do jedzenia, usiłując chyba wytłumaczyć się Potterowi i Wieprzlejowi, którzy gapili się na nią z kompletnie zszokowanymi i przerażonymi minami. Dobrze wiedzieć, że również oni byli niedoinformowani.
 Cóż, Pansy już wiedziała co odbiło Malfoy'owi.



                                                                 Koniec

















poniedziałek, 18 marca 2013

Kajam się w popiele.

 Witam Was, moje drogie czytelniczki.
 No więc tak... Zostawiłam Was na strasznie długo, nie odzywałam się przez... ile? pół roku? i bardzo za to przepraszam. Jestem okropna i wstrętna - tak wiem. Teraz wypadałoby się wytłumaczyć. Szczerze mówiąc, to opowiadanie przestało mi się podobać. Teraz widzę, że mogłam wiele rzeczy pisać inaczej i jakoś lepiej. A po pewnej ocenie mojego bloga Hermiona zaczęła mi się wydawać bez charakteru i w sumie dużo rzeczy mogłam zmienić. No ale nieważne. Nie mam pojęcia, czy jeszcze będę tu coś pisać, chyba że czasem jakieś małe opowiadanko nie związane z głównym, jakbyście miały ochotę, w co raczej wątpię ;). Niby zaczęłam nowy rozdział, ale brakuje mi weny powoli. Tak więc jeszcze raz Was bardzo przepraszam. Pozdrawiam serdecznie, ethelien.