sobota, 29 marca 2014

Zmiany

  Blog zostaje przeniesiony na adres: http://nie-wiadomo-jak.blogspot.com/  Jak same widzicie, mój szablon wygląda teraz tak i nie potrafię tego zmienić. Na drugiego bloga przeniosłam wszystkie posty i to tam będę publikowała nowe. Także tego.
  Zapraszam.
 

sobota, 22 marca 2014

Opowiadanie drugie: część druga

  
  Rozdział powstał dzięki anonimowemu czytelnikowi, który postanowił mnie pogonić. Gdybyś się podpisała, miałabyś pierwszą na tym blogu dedykację ;). Tekst jest dość specyficzny, jakoś dużo opisów zrobiłam, chociaż zazwyczaj ich nie lubię i w ogóle. Początek wyszedł trochę dziwnie, ale nie chcę już nic zmieniać, bo zejdzie mi kolejny miesiąc. No. Zapraszam do czytania.
  Podczas pisania słuchałam tego: Paperboy - Rebbeka Karijord, bo fajne. Można włączyć.
  Albo i nie.


  Wyszli z zamku i poszli do lasu, wciąż kryjąc się pod peleryną — nie chcieli, żeby ktoś ich dojrzał. Hermiona pomyślała, jak śmiesznie by to musiało wyglądać dla kogoś, kto jednak by to zrobił. Godła Slytherinu i Gryffindoru obok siebie, osoby je noszące idą ramię w ramię, zdawałoby się nawet, że żywią wobec siebie pozytywne uczucia. I może ktoś by w to nawet uwierzył, gdyby to nie był akurat Malfoy.
  Zresztą Hermiona wcale nie uważała Ślizgonów za złych tylko dlatego, że byli Ślizgonami. Większość, którą znała, owszem, była zła, ale przypuszczała, że znalazłby się choć jeden albo nawet kilku uczniów gotowych odrzucić oczekiwania, jakie miano wobec wychowanków z Domu Węża. Przecież nie każdy zostanie Śmierciożercą lub kryminalistą, a tak, zdaje się, uważał Harry.
  Na pewno jednak chłopak idący obok niej kimś takim się stanie, wciąż zachowując pozory z racji swojego arystokratycznego pochodzenia.
 Zastanowiła się, czy ona mając takich rodziców i odbierając takie wychowanie jak Malfoy stałaby się podobna do niego i natychmiast tę myśl odrzuciła.
  Wystarczyło choćby spojrzeć na nieżyjącego Syriusza. On mimo takiej matki, tradycji rodzinnej i nie wiadomo czego jeszcze nie zaczął popierać Voldemorta i się zbuntował. Nie, Malfoy stanowczo nie zasługuje na współczucie, a wręcz przeciwnie. Gdyby chciał, mógłby odciąć się od rodziny; nie wierzyła, by nie zadbał o swoje oszczędności i nie zabezpieczył ich, a jak znała pogłoski o bogactwie jego rodu, nie były one małe.
  Gdyby chciał.

  Malfoy prowadził ją coraz głębiej w las, aż poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Tutaj nawet różdżki nie dawały wystarczająco dużo światła, żeby widzieć coś na jard przed sobą, nie mówiąc już o małej szkolnej lampie, którą wzięli ze sobą.  Nawet światło księżyca nie przebijało się przez gęstwinę drzew. Przypuszczała, że nawet Hagrid się tu nie zapuszczał.
  — Może powinniśmy zawrócić?
  — Możesz zawrócić sama — brzmiała spokojna, lekko drwiąca odpowiedź, ale dziewczyna i tak wyczuła w jego głosie strach. Chociaż starał się tego nie okazywać, bał się tak samo jak i ona. Dlaczego więc to robił?
  Sama na pewno nie wróci, tego była pewna. Za daleko zapuściła się ze swoim kaprysem towarzyszenia mu. A Malfoy mimo wszystko całkiem nieźle sobie radził z czarami, a jeżeli miał być śmierciożercą, przypuszczalnie odebrał od ojca lekcję czarnej magii, która mogła się przydać w walce. Nie wiadomo, co kryło się w lesie. Przypomniała sobie Aragoga i resztę akromantul Hagrida, Quirella i Czarnego Pana spijającego krew jednorożca, centaury…
  Przysunęła się odrobinę do chłopaka, woląc, żeby nie zostali rozdzieleni. Pelerynę-niewidkę ściągnęli już jakiś czas temu, ale potem znów okryli nią ramiona dla ciepła. Teraz Hermiona pacnęła się w myślach w czoło i rzuciła na nich oboje czar rozgrzewający. Malfoy skinął tylko głową, co odebrała nie jako podziękowanie, a przyjęcie do wiadomości ułatwienia mu życia.
  Mogła się nie wysilać.
  Malfoy przystanął i rozejrzał się z uwagą. W końcu zrobił krok w stronę drzew po boku ledwie widocznej dróżki wydeptanej chyba łapami jakiegoś czworonożnego stworzenia.
  — Zaczekaj — Złapała go za rękaw szaty. — Nie powinniśmy schodzić ze ścieżki.
  — Odwrócił się i spojrzał na nią.
  — Musimy. Nic nam się nie stanie — powiedział, ale wyraźnie słyszała w jego głosie brak pewności. Świetnie.
  Weszli między drzewa. Tutaj szli już dużo wolniej, trzymając się blisko siebie i uważając na zdradliwe korzenie i nierówności. W pewnym momencie Malfoy musiał nawet przytrzymać dziewczynę za ramię, chroniąc ją jednocześnie przed upadkiem. W tej części lasu było tak mrocznie, że Hermiona po każdej złamanej gałązce czy szeleście liści drgała i spodziewała się najgorszych stworzeń. Po głośnym skrzeku jakiegoś ptaka, który poderwał się spomiędzy liści i mocnymi szarpnięciami skrzydeł odbił od gałęzi i odleciał, kiedy nieomal krzyknęła ze strachu (nie zrobiła tego tylko dlatego, że nie była sama, a wolała też zachować ciszę), niemal odruchowo złapała dłoń chłopaka. Spodziewała się, że się otrząśnie albo chociaż jakoś to skomentuje, ale milczał, zacisnął tylko mocniej palce. Szło im się po tym trochę raźniej, a przynajmniej łatwiej było unikać potknięć.
  W końcu dotarli na malutką polanę, gdzie było choć trochę jaśniej. Hermiona patrzyła ze zaciekawieniem, jak Malfoy pada na kolana i zaczyna delikatnie grzebać w leżącej na ziemi stercie liści i mchu. Kiedy się podniósł i odwrócił w jej stronę, w dłoniach trzymał brązowo-złoto-czarnego ptaka. Małe stworzenie krótkim, zakrzywionym dziobem wyciągnęło coś spomiędzy intensywnie zabarwionych piór, wypluło to, a następnie wygodniej umościło się na rękach chłopaka. Wyglądało na to, że jest przyzwyczajone do Malfoya, widocznie nie pierwszy raz… co właściwie? Przyszli tutaj po to, żeby zobaczyć ładne ptaszysko?
  Ptak popatrzył w jej stronę, a wtedy dostrzegła, że ma najdziwniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Każde, a miał ich trzy, na dolnej połowie tęczówki było zielone, później kolor gładko przechodził w fiolet, źrenice natomiast były złote z drobnymi brązowymi plamkami. Nie przypominała sobie, żeby gdzieś choćby czytała w książce o takiej rasie. Jak Malfoy go znalazł? I po co?
  — Co to jest? — zapytała w końcu, widząc, że Ślizgon nie ma zamiaru odezwać się choćby słowem.
  — Ptak.
  Przewróciła oczami.
  — Tak, zauważyłam. Ale co to za ptak? Nigdy czegoś takiego nie widziałam.
  — Nieważne, jest mi potrzebny. — Malfoy wyciągnął z kieszeni szaty zwinięty w rulon pergamin. Dołączył do niego kartkę ukradzioną z gabinetu Snape’a i ciasno związał.
  — Chciałeś tylko wysłać list? Odbiło ci? Dlaczego nie skorzystałeś po prostu z sowy? — Była wściekła. Cała ta wyprawa tylko po to, żeby ten idiota mógł… wysłać pocztę. Wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
  — Nie mogłem skorzystać z sowy — odpowiedział, przywiązując zwitek do nóżki ptaka.
  — Niby czemu?
  — Po prostu nie mogłem.
  — O nie, Malfoy, tak nie będzie. Włamałam się z tobą do Snape’a, dałam ci pelerynę, przeszłam z tobą pół Zakazanego Lasu i, do cholery, zasługuję na odpowiedź, dlaczego ta twoja głupia misja była aż tak ważna, żeby ryzykować wyrzuceniem ze szkoły — wyrzuciła z siebie cicho, ale takim tonem, jaki miał okazję słyszeć tylko w trzeciej klasie przed incydentem, w którym go uderzyła.
  — Cała poczta wysyłana przez sowy jest kontrolowana. Radziłbym uważać na to, co piszesz. — Stał teraz naprzeciwko niej sztywno wyprostowany.
  — Przez kogo? — Tylko jeden pomysł przyszedł jej do głowy, dlatego dodała: — Czemu Ministerstwo miałoby szpiegować naszą pocztę?
  Nie odpowiedział, odszedł o kilka kroków, aby go nie usłyszała i podniósł ptaka trochę wyżej.
   — Zanieś to do Narcyzy. Nie odchodź bez odpowiedzi i uważaj na nich. — Mówił szeptem, ale w lesie było zbyt cicho, by to zadziałało. Hermiona zmarszczyła brwi.
  Chłopak wypuścił z rąk stworzenie, które natychmiast odbiło się mocnymi pociągnięciami skrzydeł i odleciało. Malfoy chwilę obserwował jego lot, dopóki przestało to być możliwe, a wtedy dziewczyna zobaczyła, jak napinają się mięśnie jego pleców tak, jakby nosił wielki ciężar.
  — To wcale nie Ministerstwo inwigiluje listy, prawda? To ktoś kogo się boisz.
  Powoli na nią spojrzał i zacisnął zęby.
  — A kogo możesz się bać, wysyłając list do swojej matki? — zapytała.
  Przez twarz przebiegł mu grymas złości, ale natychmiast się opanował.
  — Uważaj, Granger. To nie jest twoja sprawa i mogą cię spotkać bardzo przykre konsekwencje, jeżeli będziesz zbyt wścibska — powiedział z fałszywym uśmiechem, ale to wcale nie złagodziło sensu zawartego w wypowiedzi. Wysunęła lekko różdżkę z kieszeni, ale tak, żeby tego nie zauważył.
  — Nie, nie sądzę, żebyś mnie pokonał. — Ona też sztucznie się uśmiechnęła, dokładnie obserwując każdy jego ruch.
  — Przestań udawać groźną. I tak ci to nie wychodzi, a różdżka zaraz wypadnie ci na ziemię. A ja i tak akurat nie mówiłem o sobie.  — Jego słowa sprawiły, że prawie się zarumieniła, ale zaraz odzyskała rezon i wyciągnęła przedmiot z kieszeni, trzymając go luźno wzdłuż boku.
  — A o kim?
  Prychnął tylko i minął ją, wracając w stronę ścieżki.
  — Natychmiast po powrocie pójdę do dyrektora i dokładnie opiszę mu sytuację. Nie wyrzuci najlepszej uczennicy, a z pewnością zainteresuje go informacja o możliwości utrzymywania kontaktu ucznia ze śmierciożercami — powiedziała leniwie. Nie zrobiłaby czegoś takiego, dopóki nie byłaby absolutnie pewna, że Malfoy faktycznie robi coś takiego, za bardzo bałaby się wydalenia ze szkoły, ale chłopak nie mógł mieć o tym pojęcia.
  Odwrócił się błyskawicznie, chcąc rzucić jakiś urok, ale tym razem różdżkę od dawna miała wycelowaną dokładnie w jego plecy, a później tors. Uniósł brwi.
  — Sprytnie.
  — I co teraz? Chyba mamy pat.
  Chwilę stał bez ruchu, a potem powiedział pewnie:
  — Nie utrzymuję żadnego kontaktu ze śmierciożercami.
  — Yhym. Nie zadajesz się więc z Lucjuszem? — spytała drwiąco.
  Zauważyła, jak jego ręką niemal niedostrzegalnie zadrżała.
  — Nie waż się wypowiadać imienia mojego ojca! — Ton głosu miał na pozór spokojny, a jednak po plecach przeszły jej ciarki. Tylko Malfoy potrafił mówić w ten sposób i wzbudzać takie reakcje.
  Zastanowiła się, co to mogła oznaczać. Dawny Draco uwielbiał swojego ojca, a przynajmniej podziwiał. A teraz nie mógł znieść jego imienia, a to w połączeniu z pisaniem w największej tajemnicy listów do matki mogło prowadzić do ciekawych wniosków.
  — Co się stało pomiędzy wami? — Obserwowała go uważnie, kiedy usłyszał pytanie i kiedy na nie odpowiadał.
  — Nie sądziłem, że masz aż tak wysokie mniemanie o sobie, żeby myśleć, że będę ci opowiadał o moich stosunkach rodzinnych. — Ironia w jego głosie była niemal namacalna, a jednak nie ukryła innego uczucia.
  — Ty go nienawidzisz — skontaktowała ze zdziwieniem.
  Usłyszała, jak szybko wciągnął powietrze, ale to była jego jedyna reakcja, poza jeszcze większym usztywnieniem ciała. Wpatrywała się w niego rozszerzonymi oczami.
  — Co za różnica?
  Sapnęła ciężko.
  — Co się stało miedzy wami? — zadała pytanie, chociaż nie wierzyła, żeby chłopak odpowiedział.
  Po dłuższej chwili milczenia odpowiedział.
  — Był za bardzo podporządkowany Czarnemu Panu, nawet za cenę własnej rodziny.
  — A twoja matka? — Mówiła prawie szeptem, aby go nie spłoszyć.
  — Po pewnym błędzie, który popełniła, mój ojciec miał za zadanie ją ukarać. Teraz się ukrywa.
  — A ty? — spytała krótko i niejasno, bo raczej trudno byłoby mu ukrywać się w Hogwarcie, ale wiedziała, że zrozumie, o co jej chodzi.
  — Nie utrzymuję żadnego kontaktu ze śmierciożercami — powtórzył, a tym razem mu uwierzyła. A to znaczyło, że odwrócił się od własnego ojca, od… Voldemorta. — Teraz pomagam matce.
  Nie miała pojęcia, jak zareagować.
  — Masz moje słowo, że nikomu o tym nie powiem.
  Skinął tylko głową.
  — Wracamy? I tak zmarnowaliśmy za dużo czasu. — Zupełnie nie spodziewała się takiej obojętności po tym, co jej powiedział. Pokiwała głową.
  — Jasne.  Jak chcesz.
  Do zamku wracali w kompletnej ciszy, chociaż Hermiona miała mnóstwo pytań. Ale widziała po Malfoyu, że i tak nie odpowie na ani jedno, a wolała nie dopytywać. I tak była zdziwiona, że podzielił się z nią chociaż tym.
  Rozstali się zaraz po przejściu przez drzwi. Spróbowała się do niego uśmiechnąć na pożegnanie, ale odwrócił się plecami bez słowa i odszedł szybkim krokiem. Dziewczyna przypomniała sobie, że to on ma pelerynę, ale nie wiedziała, czy po prostu o tym zapomniał czy chciał jeszcze z niej skorzystać, tym razem bez towarzystwa. Uznała, że zajmie się tym jutro. Dzisiaj marzyła już tylko o łóżku i ciepłej pościeli. Miała tylko nadzieję, że Harry’emu peleryna nie będzie potrzebna.

  Następnego dnia postarała się od razu złapać Malfoya, chociaż wyraźnie widziała, że starał się jej unikać. Jednak po zakończonej lekcji poczekała na moment, kiedy wyszedł sam z klasy i wracał do dormitorium, a wtedy pociągnęła go za kolumnę.
  — Peleryna — powiedziała tylko.
  Nie odpowiedział.
  — Merlinie, Malfoy, oddaj mi ją i nie baw się w jakieś gierki.
  — Daj mi jeszcze jeden dzień.
  Żachnęła się.
  — Niby jak? Co powiem Harry’emu, kiedy będzie jej szukał? Że wyparowała?
  — Wymyślisz coś.
  — Niby co?
  — Nie na darmo jesteś chyba najmądrzejszą czarownicą w szkole.
  Westchnęła z oburzeniem i przewróciła oczami.
  — Nawet nie próbuj takich głupich zagrywek. Do czego ci ona?
  — Jest mi potrzebna. Proszę, Granger.
  Wytrzeszczyła oczy.
  — Co?
  — Chyba słyszałaś. — No i czar prysł. Czy on naprawdę był w stanie ją o coś poprosić? Nie była pewna, czy się nie przesłyszała. Ale i tak pokręciła głową.
  — Nie. Nie mogę, zresztą już zaryzykowałam zbyt dużo.
  Zaklął i złapał ją za ramię, robiąc krok do przodu.
  — Proszę, Hermiono. Muszę ją mieć jeszcze przez jeden dzień.
  Spojrzała mu w oczy zirytowana, ale już wiedział, że się zgodzi. A sama dziewczyna odwróciła wzrok, zła na siebie, że nie potrafi mu teraz odmówić. Jednak po tym, jak dowiedziała się, że Malfoy odciął się od Voldemorta, odrobinę zmieniła swój stosunek do niego. Współczuła mu.
  — Dobrze. Ale jutro peleryna jest u mnie.
  — Będzie. — Ślizgon ją puścił i odszedł korytarzem.
  Hermiona chwilę stała niezdecydowana, czy dobrze zrobiła. Teraz i tak już było za późno, więc wróciła pod klasę od transmutacji.
 
  Przy obiedzie wypatrywała Malfoya, ale nie była go w Wielkiej Sali. Crabbe i Goylle wyglądali przez to na niepewnych siebie, kulili się i zajmowali też jakby mniej miejsca. Bez Draco kompletnie nie wiedzieli, co ze sobą zrobić, a on już się z nimi nie pokazywał od dłuższego czasu.
  — Harry, Ginny pytała, czy nie pomógłbyś jej w wypracowaniu na obronę— powiedziała Hermiona, przerywając na chwilę jedzenie. Obserwowała, jak jej przyjaciel robi się najpierw blady, a później czerwony.
  — Uch — odkaszlnął zmieszany. — Pewnie… Hmm, mogę jej pomóc. To znaczy, jak będę miał czas. A raczej będę. Miał.
  Hermiona tylko się uśmiechnęła, ale Ron z niezrozumieniem przypatrywał się jego reakcji.
  — To czemu nie poprosiła ciebie? — zapytał Hermionę. — Przecież jesteś lepsza.
  — Harry z SUM-ów dostał Wybitny, a ja tylko Powyżej Oczekiwań — odpowiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy i lekko się skrzywiła.
  Ron chyba chciał się dalej kłócić, ale Harry wstał od stołu.
  — Pójdę poszukać Ginny.
  Gryfonka rzuciła Ronowi zirytowane spojrzenie.
  — No co? Zawsze ty jej pomagałaś.
  Faceci! Jak można nie zauważyć tak oczywistych oznak zakochania? Chociaż tym razem Ron miał więcej racji niż mógł przypuszczać. Ginny przyszła najpierw do niej, ale Hermiona podsunęła jej pomysł z Harrym. Chciała, żeby zajął się tym i nie przyszło mu do głowy na przykład śledzenie Malfoya, bo wtedy na pewno zauważyłby brak peleryny-niewidki.
  Zachowywała się coraz gorzej.

  Do końca wieczoru zdążyła odrobić lekcje zadane na cały następny tydzień. Zaczęła nawet wielkie wypracowanie z eliksirów, które Snape zadał na dwudziestego pierwszego. Był piąty listopada. Zakryła się stosem książek i ogrzewała przy kominku. Po nocnej wyprawie ciągle było jej zimno, miała nadzieję, że się nie przeziębi – w czasie przed przerwą świąteczną mieli więcej sprawdzianów, a nauczyciele też byli dużo bardziej surowi. Zresztą i tak nie lubiła mieć zaległości.
  W końcu położyła się spać najwcześniej, z nagrzaną zaklęciem poduszką i w ciepłych skarpetkach. Zasnęła prawie natychmiast.

  Rano długo się guzdrała – najpierw nie mogła wstać z łóżka, później dużo czasu spędziła przed lustrem, bo nie chciało jej się wychodzić do głośnego pokoju, potem przy śniadaniu długo siedziała, ze zniechęceniem wpatrując się w stojący przed nią półmisek z jedzeniem. W dodatki potwornie bolało ją gardło i miała paskudny nastrój. Powlokła się na pierwsze piętro do pielęgniarki, która zaaplikowała jej eliksir na przeziębienie i powiedziała, że jeszcze do końca dnia nie będzie czuła się dobrze, ponieważ akurat nie miała odpowiedniego składnika do mikstury i musiała zastosować tę o słabszym działaniu.
  Cudowny dzień.
  Z gabinetu poszła więc z powrotem do łóżka, dobrze, że była sobota i mogła sobie pozwolić na coś takiego. Jakąś godzinę później zapukali do niej Harry z Ronem, dlatego zeszła do nich na chwilę tylko po to, żeby powiedzieć, że jest chora. Trochę się zmartwili, ale powiedzieli tylko, że „jak coś, to niech ich woła” i poszli pograć trochę w Quidditcha. Chcieli wykorzystać każdą wolną chwilę na treningi.
  Zakopała się więc z powrotem w pościeli i narzekała w myślach na wszystko. Zawsze tak miała podczas choroby – była rozdrażniona i wszystko ją denerwowało, ale pilnowała, żeby nie przenieść tego na swoje zachowanie względem ludzi. Irytowała się właśnie na hałas dochodzący z pokoju wspólnego, kiedy zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu denerwuje ją inny hałas, a konkretnie stukanie. Chwilę nasłuchiwała, chcąc się upewnić, żeby nie odkrywać się niepotrzebnie, ale w końcu wstała. Na parapecie stał ładny puchacz z małą kopertą przywiązaną do prawej nogi i to on wyrwał ją z półsnu. Otworzyła okno i odwiązała list, starając się uchronić rękę przed podziobaniem. Sowie o paskudnym charakterze i tak się to udało. Dziewczyna myślała, że stworzenie po tym odleci, ale tego nie zrobiło, widocznie czekało na odpowiedź.
 Zerknęła kopertę, ale była niepodpisana, więc po prostu ją rozerwała. I dopiero wtedy przeżyła szok.

Nie chcesz przypadkiem odzyskać peleryny?
Draco Malfoy
PS  Na sniadaniu nie wygladałas najlepiej.

Nigdy się nie spodziewała, że będzie kiedyś trzymać w ręku list od Malfoya. I jeszcze o: „na śniadaniu nie wyglądałaś najlepiej”. Dobre sobie. A przecież nie widziała, żeby patrzył w jej stronę. Wyciągnęła pergamin i zamaszyście odpisała:

Oczywiście, że chcę ją odzyskać. Raczej nie zamierzam dać Ci jej w prezencie.
Hermiona Granger
PS Radziłabym zwracać większą uwagę na Twoje przylizane włosy.

Przywiązała list do nóżki puchacza, który natychmiast odleciał, wyraźnie urażony brakiem nagrody za doręczenie wiadomości. „Miałam cię nagrodzić za rany na dłoniach?” – zapytała w myślach i zamknęła okno. Po kilku chwilach musiała jednak znów je otworzyć, bo sowa przyleciała z odpowiedzią. Malfoy napisał tylko, żeby spotkali się przed posągiem Jednookiej Wiedźmy. Westchnęła i przebrała się z piżamy w dżinsy i ciepły sweter. Malfoya jeszcze nie było na trzecim piętrze, dlatego oparła się o ścianę i czekała. Po dłuższej chwili dopiero, kiedy już zdążyła policzyć większość płytek na podłodze, usłyszała kroki. Ślizgon podszedł do niej.
  — Mogłeś się trochę pośpieszyć — prychnęła.
  Tradycyjnie nie zareagował.
  — Masz. — Wyciągnął spod marynarki pelerynę i rzucił jej.
  — Iiii? — zaakcentowała pytająco.
  — Co i? — Patrzył na nią ze zdziwieniem.
 — Och, no nie wiem. Mógłbyś na przykład podziękować, ale zapewne to za wiele dla twojej arystokratycznej godności!
  — Za co?
  — Za to, że dostałeś pelerynę? — Miała dziwne wrażenie, że on naprawdę nie wie, o czym ona mówi.
  — Przecież sama mi ją dałaś. — Wyglądał już nie na zaskoczonego, a rozbawionego jej reakcją.
  Opuściła ręce wzdłuż ciała.
  — Świetnie. Świetnie. Przypomnij mi następnym razem, żebym się nie wysilała. — Schowała pelerynę pod swetrem, żywiąc nadzieję, że nikt po drodze nie będzie przyglądał się jej zbyt dokładnie. Chciała minąć Malfoya, ale przytrzymał ją.
  —Czekaj, Granger. To bardzo… miłe z twojej strony, że zdecydowałaś się udostępnić mi pelerynę — powiedział, nawet starając się brzmieć, jakby mówił szczerze.
  — Jesteś po prostu…! Aż brak mi słów! — warknęła i wyrwała się. — Jeżeli tylko po to wyciągnąłeś mnie z łóżka, to możesz już iść.
  — Z łóżka? Jesteś chora?
  — Tak, Malfoy, jestem chora! Być może dlatego nie wyglądałam najlepiej na śniadaniu! — zdenerwowała się. Szkoda tylko, że w połowie wypowiedzi głos odmówił jej posłuszeństwa i dokończyła zachrypnięta.
  — Pewnie tak. Mam eliksir na przeziębienie. Chcesz?
  — Wolę nie przyjmować od ciebie podejrzanych mikstur.
  Żachnął się.
  — Sam go piłem, daj spokój.
  Chwilę się namyślała, ale nie dał jej dokończyć, tylko powiedział:
  — Poczekaj tutaj.
  Odszedł szybkim krokiem, słyszała jeszcze, jak zbiega po schodach. Ciekawe, czemu to robił. Może dla niego to była spłacenie długu? Przysługa za przysługę? Wystarczyłoby jej zwykłe dziękuję, ale najwyraźniej to słowo nie istniało w słowniku Malfoya.
  W końcu znowu się przed nią pojawił z fiolką w ręce. Przytrzymał ją na wyciągniętej dłoni i zabierając ją, musnęła palcami jego gładką skórę. Przyjrzała się eliksirowi, który wyglądał zupełnie zwyczajnie.
  — Mam nadzieję, że to jednak nie trucizna — powiedziała z uniesionymi brwiami i wzruszyła ramionami. Potem odkorkowała buteleczkę i jednym haustem wypiła zawartość. Skrzywiła się. Bez wątpienia nie trucizna, ale i tak paskudne. Już po krótkiej chwili poczuła się jednak dużo lepiej.
  Oddała mu fiolkę i odwróciła wzrok. Dopiero teraz pomyślała, jak dziwnie jest rozmawiać z Malfoyem bez wyzwisk i obrażania się nawzajem.
  — Twoja matka ci odpisała?
  Natychmiast zrobił krok do przodu, wyciągnął różdżkę i sprawdził korytarz zaklęciem wykrywającym obecność.
  — Zwariowałaś?! Mówią ci coś słowa: ukrywa się? — warknął cicho. Wyraźnie widziała, jak bardzo jest na nią wściekły. Ale widziała też... strach?
  — Przepraszam — powiedziała tylko. Ślizgon miał rację, będąc zły. Zapadła chwila krępującej ciszy, którą przerwał Malfoy.
  — Na razie jest cała. Przygotowuje się do przeniesienia za granicę — powiedział szeptem i widziała, jak napinają się mięśnie jego twarzy. Była zdziwiona, że mówi jej cokolwiek, ale wydawało jej się, że po prostu musi się przed kimś wygadać. A jej mógł nie lubić, ale wiedział, że dochowuje tajemnic. Nie miał możliwości przecież opowiadać czegokolwiek Crabbe’owi albo Goylle’owi ani przypuszczalnie żadnemu Ślizgonowi.
  Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak ciężka była ta sytuacja dla Malfoya, zwłaszcza że nie miał w sobie żadnych bohaterskich cech. Przez większość czasu był po prostu tchórzliwym, zadufanym w sobie dupkiem z kompleksem wyższości. Jak więc znalazł w sobie dość siły, by przeciwstawić się nie tylko podziwianemu ojcu ale i Voldemortowi?
  —Jeżeli będziesz potrzebował z czymś pomocy, możesz przyjść do mnie — obiecała mu, myśląc, jak bardzo zmieniła się sytuacja. Tylko ona wiedziała, co Malfoy zrobił i tylko ona mogła… co właściwie? Wspierać go w tym postanowieniu, żeby nie powrócił do śmierciożerców?
  Spojrzał jej w oczy i skinął głową.
  — Lepiej ci? — zapytał w końcu, chcąc zmienić temat.
  — Tak, dziękuję. — Uśmiechnęła się i był to jej pierwszy uśmiech skierowany do niego.
  Stali jeszcze przez chwilę, a potem bez słowa, jakoś naturalnie uznali, że czas wracać i w jednym momencie skierowali się w stronę schodów. Tam Malfoy przystanął i zawahał się.
  — Co? — zapytała.
  — Granger… naprawdę doceniam to, co robisz. Ostatnio… Hmm, sama mogłaś wywnioskować, że trochę zmieniły się moje poglądy na różne sprawy. Na przykład na to, czego uczył mnie ojciec.
  Zastanawiała się, do czego zmierza. Żartował? Chyba nie, brzmiał zbyt poważnie.
  — I nie jestem… nie jestem zadowolony z każdego swojego zachowania — mówił dalej, chociaż ciężko mu to szło.
  — Mówisz o latach wyzwisk, walk i teraz szantażu? — spytała z trudem powstrzymując emocje.
  Lekko się wyprostował.
  — Tak mówię dokładnie o tym. Nie odczuwam dumy z tego powodu. —
  — „Nie jestem zadowolony”, „nie odczuwam dumy” — przedrzeźniła go ze złością. — To naprawdę miłe z twojej strony, wiesz? I naprawdę czuję się lepiej, wiedząc, że ty… — Zrobiła lekko przerwę, żeby mocniej zaakcentować resztę wypowiedzi. — …nie odczuwasz dumy! Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo!
  Malfoy był zakłopotany i zastanawiał się, co powiedzieć. Nie czekając, aż coś wymyśli, a może po prostu nie chcąc tego wiedzieć, odwróciła się i wbiegła po schodach.
  Pobiegł za nią. I kiedy się z nią zrównał, złapał mocno za ramię.
  — Zaczekaj. — Zaczęła się szarpać, ale nie dał jej się wyrwać z uścisku. — Proszę cię!
  Zesztywniała, czekając, co się stanie teraz. Spróbował złapać z nią kontakt wzrokowy, ale spojrzała na jego tors i zacisnęła zęby.
  — Posłuchaj, przepraszam, okej? Przepraszam za to, co przeze mnie przeszłaś. Nie wiedziałem…
  — Czego? Że ponosimy odpowiedzialność za wszystko, co robimy?
  Milczał przez chwilę, wciąż ją trzymając.
  — Tak, nie wiedziałem, że ponosimy odpowiedzialność za to, co robimy innym ludziom.
  Nie odpowiedziała, więc podniósł powoli jej głowę, żeby na niego spojrzała. Wtedy zauważył, że w oczach ma łzy.
  — Doceniam to, co mówisz — powiedziała sztywno, bez emocji.
  — Granger.
  — Co?
  — Nie bądź taka — odparł niepewnie, zmieszany jej reakcją.
  — A jaka mam być?
  — Możesz się wściekać, możesz mnie pobić, ale nie udawaj, że to cię w ogóle nie obeszło.
  Rozpłakała się. Była wściekła na Malfoya, że to widział i na siebie, że zareagowała w najgłupszy sposób.
  Nie miał pojęcia, co zrobić, żeby jej nie spłoszyć albo zdenerwować jeszcze bardziej. Ale kiedy dziewczyna nie przestała i nie mogła się opanować, po prostu ją przytulił, chociaż nie przypuszczał, żeby to coś pomogło. Mocno wbiła paznokcie w jego plecy i kark i sam nie wiedział, czy to z emocji czy po prostu chciała nieświadomie sprawić mu ból. Albo świadomie.
  W końcu Hermiona go odepchnęła i szorstko otarła twarz.
  — Nigdy ci nie wybaczę ani nie zapomnę tego, co robiłeś.
  Pokiwał głową, przyjmując to do wiadomości, ale nie próbował się już na szczęście odzywać.
  — Ale rozumiem, że się zmieniłeś. Możemy zacząć od początku z innymi relacjami — dodała, nieruchomo patrząc mu prosto w oczy.
  — Dobrze — odpowiedział tylko.
  Hermiona odwróciła się i wróciła do dormitorium. Harry był jeszcze na meczu, a jakoś udało jej się niepostrzeżenie dostać do jego kufra. Potem znów położyła się na łóżku i zakryła kotary. Czuła się dziwnie pusta, wolałaby chyba, żeby Malfoy w ogóle nie zaczynał tego tematu. Całkiem dobrze nauczyła się po tylu latach ukrywać emocje związane z jego zachowaniem, a teraz wszystko powróciło. I nie była w stanie mu wybaczyć, nie te wszystkie lata. Ale zamierzała zrobić to, co obiecała.
  W miarę możliwości zacząć od początku.

  Przez kilka następnych dni rzadko widziała się z Malfoyem, mijali się tylko na korytarzu albo w klasach. Dlatego była zdziwiona, kiedy zaproponował jej kolejną wyprawę do Zakazanego Lasu, chociaż właściwie nie wiedziała po co. Nie była tam do niczego potrzebna, wziąć drugi raz pelerynę też nie miała możliwości. Ale zgodziła się i znów wysłał do matki list. Chciał chyba po prostu jej towarzystwa, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało.
  A ona naprawdę chciała, żeby Narcyzie udało się uciec. I chciała dowiedzieć się więcej o życiu Malfoya.
  Potem poszli znowu, tym razem po odpowiedź.
  Wtedy w drodze z i do zamku długo rozmawiali ze sobą. Tak normalnie, jakby przez ostatnie sześć lat nie byli wrogami. Nie chciała tego, ale chyba zaczynali się z Malfoyem zżywać, a było to spowodowane prawdopodobnie jej troską i jego potrzebą rozmowy z kimś, kto nie jest śmierciożercą albo synem śmierciożercy. Nie wiedziała, co ma w związku z tym czuć i jak się zachować.
  A potem usiedli razem w bibliotece, chociaż było mnóstwo wolnych miejsc. Nie odezwali się, po prostu każde robiło swoje lekcje. I kiedy na podłogę upadło jej pióro, to Malfoy je podniósł.
  Następnego dnia też zajęli krzesła obok siebie i wtedy też nie rozmawiali ze sobą.
  A potem było śniadanie w Wielkiej Sali.
  Hermiona wtedy zupełnie zwyczajnie siedziała z Harrym i Ronem i skubała kromkę chleba, Malfoy siedział przy stole Ślizgonów, cicho rozmawiając z Teodorem. Nie był to chyba najgorszy wybór, bo Nott pomimo nacisków rodziny wydawał się być neutralny w kwestii Voldemorta. Jej zamyślenie przerwały sowy wlatujące do sali i roznoszące pocztę. Przed nią wylądowało najnowsze wydanie Proroka, więc zapłaciła sowie i zaczęła czytać, dopóki Harry nie szturchnął ją w ramię.
  — Patrzcie na Malfoya.
  Natychmiast zwróciła na niego wzrok. Ślizgon ściskał w ręce dopiero co otwarty list i Hermiona widziała, jak zbladł na twarzy i jak jest poruszony. Przestraszyła się, bo wyglądał, jakby oszalał i bała się tego, co mógł przeczytać. A chyba tylko jedna wiadomość mogła wymóc na nim takie emocje.
  Zakryła dłonią usta, patrząc, jak z trudem wstaje od stołu, przewracając swoją szklankę, i niemal wybiega z Wielkiej Sali.
  Pobiegła za nim, nie zważając na spojrzenia przyjaciół.
  Znalazła go natychmiast po wyjściu, stał pochylony przy ścianie, jedną ręką kurczowo opierając się o mur, żeby nie upaść. Podtrzymała go, a on oparł się o nią całym ciężarem ciała, jakby nie mógł utrzymać się na własnych nogach. Patrzyła z obawą na jego oszalały wzrok, zaciśnięte zęby i to, jak powstrzymywał się przed płaczem.
  — Co się stało? Draco?
  Nie odpowiedział, podał jej tylko pognieciony papier.
 
Panie Malfoy!
Kiedy po wielokrotnych próbach skontaktowania się z Pańską matką, wciąż nie otrzymałam odpowiedzi, zgodnie z Pańską dawną prośbą sprawdziłam, co się z nią dzieje. Z przykrością muszę Pana poinformować, że, z tego, co się dowiedziałam, Pańska matka została zamordowana w piątek. Wtedy odnalazł ją Pański ojciec razem z resztą śmierciożerców. Wróciłam do jej kryjówki, gdy upewniłam się, że odeszli, ale ciała Pańskiej matki już tam nie było, a większość rzeczy została zniszczona.
Współczuję z powodu straty.

Kasylda Thompson