Rozdział powstał dzięki anonimowemu czytelnikowi, który postanowił mnie pogonić. Gdybyś się podpisała, miałabyś pierwszą na tym blogu dedykację ;). Tekst jest dość specyficzny, jakoś dużo opisów zrobiłam, chociaż zazwyczaj ich nie lubię i w ogóle. Początek wyszedł trochę dziwnie, ale nie chcę już nic zmieniać, bo zejdzie mi kolejny miesiąc. No. Zapraszam do czytania.
Podczas pisania słuchałam tego: Paperboy - Rebbeka Karijord, bo fajne. Można włączyć.
Albo i nie.
Wyszli
z zamku i poszli do lasu, wciąż kryjąc się pod peleryną — nie chcieli, żeby ktoś
ich dojrzał. Hermiona pomyślała, jak śmiesznie by to musiało wyglądać dla
kogoś, kto jednak by to zrobił. Godła Slytherinu i Gryffindoru obok siebie,
osoby je noszące idą ramię w ramię, zdawałoby się nawet, że żywią wobec siebie
pozytywne uczucia. I może ktoś by w to nawet uwierzył, gdyby to nie był akurat
Malfoy.
Zresztą Hermiona wcale nie uważała Ślizgonów
za złych tylko dlatego, że byli Ślizgonami. Większość, którą znała, owszem,
była zła, ale przypuszczała, że znalazłby się choć jeden albo nawet kilku
uczniów gotowych odrzucić oczekiwania, jakie miano wobec wychowanków z Domu
Węża. Przecież nie każdy zostanie Śmierciożercą lub kryminalistą, a tak, zdaje
się, uważał Harry.
Na pewno jednak chłopak idący obok niej kimś
takim się stanie, wciąż zachowując pozory z racji swojego arystokratycznego
pochodzenia.
Zastanowiła się, czy ona mając takich rodziców
i odbierając takie wychowanie jak Malfoy stałaby się podobna do niego i
natychmiast tę myśl odrzuciła.
Wystarczyło choćby spojrzeć na nieżyjącego
Syriusza. On mimo takiej matki, tradycji rodzinnej i nie wiadomo czego jeszcze
nie zaczął popierać Voldemorta i się zbuntował. Nie, Malfoy stanowczo nie
zasługuje na współczucie, a wręcz przeciwnie. Gdyby chciał, mógłby odciąć się
od rodziny; nie wierzyła, by nie zadbał o swoje oszczędności i nie zabezpieczył
ich, a jak znała pogłoski o bogactwie jego rodu, nie były one małe.
Gdyby chciał.
Malfoy prowadził ją coraz głębiej w las, aż
poczuła się jeszcze bardziej zaniepokojona. Tutaj nawet różdżki nie dawały
wystarczająco dużo światła, żeby widzieć coś na jard przed sobą, nie mówiąc już
o małej szkolnej lampie, którą wzięli ze sobą. Nawet światło księżyca nie przebijało się
przez gęstwinę drzew. Przypuszczała, że nawet Hagrid się tu nie zapuszczał.
— Może powinniśmy zawrócić?
— Możesz zawrócić sama — brzmiała spokojna,
lekko drwiąca odpowiedź, ale dziewczyna i tak wyczuła w jego głosie strach.
Chociaż starał się tego nie okazywać, bał się tak samo jak i ona. Dlaczego więc
to robił?
Sama na pewno nie wróci, tego była pewna. Za
daleko zapuściła się ze swoim kaprysem towarzyszenia mu. A Malfoy mimo wszystko
całkiem nieźle sobie radził z czarami, a jeżeli miał być śmierciożercą,
przypuszczalnie odebrał od ojca lekcję czarnej magii, która mogła się przydać w
walce. Nie wiadomo, co kryło się w lesie. Przypomniała sobie Aragoga i resztę
akromantul Hagrida, Quirella i Czarnego Pana spijającego krew jednorożca,
centaury…
Przysunęła się odrobinę do chłopaka, woląc,
żeby nie zostali rozdzieleni. Pelerynę-niewidkę ściągnęli już jakiś czas temu,
ale potem znów okryli nią ramiona dla ciepła. Teraz Hermiona pacnęła się w
myślach w czoło i rzuciła na nich oboje czar rozgrzewający. Malfoy skinął tylko
głową, co odebrała nie jako podziękowanie, a przyjęcie do wiadomości ułatwienia
mu życia.
Mogła się nie wysilać.
Malfoy przystanął i rozejrzał się z uwagą. W
końcu zrobił krok w stronę drzew po boku ledwie widocznej dróżki wydeptanej
chyba łapami jakiegoś czworonożnego stworzenia.
— Zaczekaj — Złapała go za rękaw szaty. — Nie
powinniśmy schodzić ze ścieżki.
— Odwrócił się i spojrzał na nią.
— Musimy. Nic nam się nie stanie —
powiedział, ale wyraźnie słyszała w jego głosie brak pewności. Świetnie.
Weszli między drzewa. Tutaj szli już dużo
wolniej, trzymając się blisko siebie i uważając na zdradliwe korzenie i
nierówności. W pewnym momencie Malfoy musiał nawet przytrzymać dziewczynę za
ramię, chroniąc ją jednocześnie przed upadkiem. W tej części lasu było tak
mrocznie, że Hermiona po każdej złamanej gałązce czy szeleście liści drgała i
spodziewała się najgorszych stworzeń. Po głośnym skrzeku jakiegoś ptaka, który
poderwał się spomiędzy liści i mocnymi szarpnięciami skrzydeł odbił od gałęzi i
odleciał, kiedy nieomal krzyknęła ze strachu (nie zrobiła tego tylko dlatego,
że nie była sama, a wolała też zachować ciszę), niemal odruchowo złapała dłoń
chłopaka. Spodziewała się, że się otrząśnie albo chociaż jakoś to skomentuje,
ale milczał, zacisnął tylko mocniej palce. Szło im się po tym trochę raźniej, a
przynajmniej łatwiej było unikać potknięć.
W końcu dotarli na malutką polanę, gdzie było
choć trochę jaśniej. Hermiona patrzyła ze zaciekawieniem, jak Malfoy pada na
kolana i zaczyna delikatnie grzebać w leżącej na ziemi stercie liści i mchu.
Kiedy się podniósł i odwrócił w jej stronę, w dłoniach trzymał
brązowo-złoto-czarnego ptaka. Małe stworzenie krótkim, zakrzywionym dziobem
wyciągnęło coś spomiędzy intensywnie zabarwionych piór, wypluło to, a następnie
wygodniej umościło się na rękach chłopaka. Wyglądało na to, że jest
przyzwyczajone do Malfoya, widocznie nie pierwszy raz… co właściwie? Przyszli
tutaj po to, żeby zobaczyć ładne ptaszysko?
Ptak popatrzył w jej stronę, a wtedy
dostrzegła, że ma najdziwniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziała. Każde, a
miał ich trzy, na dolnej połowie tęczówki było zielone, później kolor gładko
przechodził w fiolet, źrenice natomiast były złote z drobnymi brązowymi
plamkami. Nie przypominała sobie, żeby gdzieś choćby czytała w książce o takiej
rasie. Jak Malfoy go znalazł? I po co?
— Co to jest? — zapytała w końcu, widząc, że
Ślizgon nie ma zamiaru odezwać się choćby słowem.
— Ptak.
Przewróciła oczami.
— Tak, zauważyłam. Ale co to za ptak? Nigdy
czegoś takiego nie widziałam.
— Nieważne, jest mi potrzebny. — Malfoy
wyciągnął z kieszeni szaty zwinięty w rulon pergamin. Dołączył do niego kartkę
ukradzioną z gabinetu Snape’a i ciasno związał.
— Chciałeś tylko wysłać list? Odbiło ci?
Dlaczego nie skorzystałeś po prostu z sowy? — Była wściekła. Cała ta wyprawa
tylko po to, żeby ten idiota mógł… wysłać pocztę. Wpatrywała się w niego z
niedowierzaniem.
— Nie mogłem skorzystać z sowy —
odpowiedział, przywiązując zwitek do nóżki ptaka.
— Niby czemu?
— Po prostu nie mogłem.
— O nie, Malfoy, tak nie będzie. Włamałam się
z tobą do Snape’a, dałam ci pelerynę, przeszłam z tobą pół Zakazanego Lasu i,
do cholery, zasługuję na odpowiedź, dlaczego ta twoja głupia misja była aż tak
ważna, żeby ryzykować wyrzuceniem ze szkoły — wyrzuciła z siebie cicho, ale
takim tonem, jaki miał okazję słyszeć tylko w trzeciej klasie przed incydentem,
w którym go uderzyła.
— Cała poczta wysyłana przez sowy jest
kontrolowana. Radziłbym uważać na to, co piszesz. — Stał teraz naprzeciwko niej
sztywno wyprostowany.
— Przez kogo? — Tylko jeden pomysł przyszedł
jej do głowy, dlatego dodała: — Czemu Ministerstwo miałoby szpiegować naszą
pocztę?
Nie odpowiedział, odszedł o kilka kroków, aby
go nie usłyszała i podniósł ptaka trochę wyżej.
— Zanieś to do Narcyzy. Nie odchodź bez
odpowiedzi i uważaj na nich. — Mówił szeptem, ale w lesie było zbyt cicho, by
to zadziałało. Hermiona zmarszczyła brwi.
Chłopak wypuścił z rąk stworzenie, które
natychmiast odbiło się mocnymi pociągnięciami skrzydeł i odleciało. Malfoy
chwilę obserwował jego lot, dopóki przestało to być możliwe, a wtedy dziewczyna
zobaczyła, jak napinają się mięśnie jego pleców tak, jakby nosił wielki ciężar.
— To wcale nie Ministerstwo inwigiluje listy,
prawda? To ktoś kogo się boisz.
Powoli na nią spojrzał i zacisnął zęby.
— A kogo możesz się bać, wysyłając list do
swojej matki? — zapytała.
Przez twarz przebiegł mu grymas złości, ale
natychmiast się opanował.
— Uważaj, Granger. To nie jest twoja sprawa i
mogą cię spotkać bardzo przykre konsekwencje, jeżeli będziesz zbyt wścibska —
powiedział z fałszywym uśmiechem, ale to wcale nie złagodziło sensu zawartego w
wypowiedzi. Wysunęła lekko różdżkę z kieszeni, ale tak, żeby tego nie zauważył.
— Nie, nie sądzę, żebyś mnie pokonał. — Ona
też sztucznie się uśmiechnęła, dokładnie obserwując każdy jego ruch.
— Przestań udawać groźną. I tak ci to nie
wychodzi, a różdżka zaraz wypadnie ci na ziemię. A ja i tak akurat nie mówiłem
o sobie. — Jego słowa sprawiły, że
prawie się zarumieniła, ale zaraz odzyskała rezon i wyciągnęła przedmiot z
kieszeni, trzymając go luźno wzdłuż boku.
— A o kim?
Prychnął tylko i minął ją, wracając w stronę
ścieżki.
— Natychmiast po powrocie pójdę do dyrektora
i dokładnie opiszę mu sytuację. Nie wyrzuci najlepszej uczennicy, a z pewnością
zainteresuje go informacja o możliwości utrzymywania kontaktu ucznia ze
śmierciożercami — powiedziała leniwie. Nie zrobiłaby czegoś takiego, dopóki nie
byłaby absolutnie pewna, że Malfoy faktycznie robi coś takiego, za bardzo
bałaby się wydalenia ze szkoły, ale chłopak nie mógł mieć o tym pojęcia.
Odwrócił się błyskawicznie, chcąc rzucić
jakiś urok, ale tym razem różdżkę od dawna miała wycelowaną dokładnie w jego
plecy, a później tors. Uniósł brwi.
— Sprytnie.
— I co teraz? Chyba mamy pat.
Chwilę stał bez ruchu, a potem powiedział
pewnie:
— Nie utrzymuję żadnego kontaktu ze
śmierciożercami.
— Yhym. Nie zadajesz się więc z Lucjuszem? —
spytała drwiąco.
Zauważyła, jak jego ręką niemal
niedostrzegalnie zadrżała.
— Nie waż się wypowiadać imienia mojego ojca!
— Ton głosu miał na pozór spokojny, a jednak po plecach przeszły jej ciarki.
Tylko Malfoy potrafił mówić w ten sposób i wzbudzać takie reakcje.
Zastanowiła się, co to mogła oznaczać. Dawny
Draco uwielbiał swojego ojca, a przynajmniej podziwiał. A teraz nie mógł znieść
jego imienia, a to w połączeniu z pisaniem w największej tajemnicy listów do
matki mogło prowadzić do ciekawych wniosków.
— Co się stało pomiędzy wami? — Obserwowała
go uważnie, kiedy usłyszał pytanie i kiedy na nie odpowiadał.
— Nie sądziłem, że masz aż tak wysokie
mniemanie o sobie, żeby myśleć, że będę ci opowiadał o moich stosunkach
rodzinnych. — Ironia w jego głosie była niemal namacalna, a jednak nie ukryła
innego uczucia.
— Ty go nienawidzisz — skontaktowała ze
zdziwieniem.
Usłyszała, jak szybko wciągnął powietrze, ale
to była jego jedyna reakcja, poza jeszcze większym usztywnieniem ciała. Wpatrywała
się w niego rozszerzonymi oczami.
— Co za różnica?
Sapnęła ciężko.
— Co się stało miedzy wami? — zadała pytanie,
chociaż nie wierzyła, żeby chłopak odpowiedział.
Po dłuższej chwili milczenia odpowiedział.
— Był za bardzo podporządkowany Czarnemu
Panu, nawet za cenę własnej rodziny.
— A twoja matka? — Mówiła prawie szeptem, aby
go nie spłoszyć.
— Po pewnym błędzie, który popełniła, mój
ojciec miał za zadanie ją ukarać. Teraz się ukrywa.
— A ty? — spytała krótko i niejasno, bo
raczej trudno byłoby mu ukrywać się w Hogwarcie, ale wiedziała, że zrozumie, o
co jej chodzi.
— Nie utrzymuję żadnego kontaktu ze śmierciożercami
— powtórzył, a tym razem mu uwierzyła. A to znaczyło, że odwrócił się od
własnego ojca, od… Voldemorta. — Teraz pomagam matce.
Nie miała pojęcia, jak zareagować.
— Masz moje słowo, że nikomu o tym nie
powiem.
Skinął tylko głową.
— Wracamy? I tak zmarnowaliśmy za dużo czasu.
— Zupełnie nie spodziewała się takiej obojętności po tym, co jej powiedział.
Pokiwała głową.
— Jasne. Jak chcesz.
Do zamku wracali w kompletnej ciszy, chociaż
Hermiona miała mnóstwo pytań. Ale widziała po Malfoyu, że i tak nie odpowie na
ani jedno, a wolała nie dopytywać. I tak była zdziwiona, że podzielił się z nią
chociaż tym.
Rozstali się zaraz po przejściu przez drzwi.
Spróbowała się do niego uśmiechnąć na pożegnanie, ale odwrócił się plecami bez
słowa i odszedł szybkim krokiem. Dziewczyna przypomniała sobie, że to on ma
pelerynę, ale nie wiedziała, czy po prostu o tym zapomniał czy chciał jeszcze z
niej skorzystać, tym razem bez towarzystwa. Uznała, że zajmie się tym jutro. Dzisiaj
marzyła już tylko o łóżku i ciepłej pościeli. Miała tylko nadzieję, że Harry’emu
peleryna nie będzie potrzebna.
Następnego dnia postarała się od razu złapać
Malfoya, chociaż wyraźnie widziała, że starał się jej unikać. Jednak po
zakończonej lekcji poczekała na moment, kiedy wyszedł sam z klasy i wracał do
dormitorium, a wtedy pociągnęła go za kolumnę.
— Peleryna — powiedziała tylko.
Nie odpowiedział.
— Merlinie, Malfoy, oddaj mi ją i nie baw się
w jakieś gierki.
— Daj mi jeszcze jeden dzień.
Żachnęła się.
— Niby jak? Co powiem Harry’emu, kiedy będzie
jej szukał? Że wyparowała?
— Wymyślisz coś.
— Niby co?
— Nie na darmo jesteś chyba najmądrzejszą
czarownicą w szkole.
Westchnęła z oburzeniem i przewróciła oczami.
— Nawet nie próbuj takich głupich zagrywek. Do
czego ci ona?
— Jest mi potrzebna. Proszę, Granger.
Wytrzeszczyła oczy.
— Co?
— Chyba słyszałaś. — No i czar prysł. Czy on
naprawdę był w stanie ją o coś poprosić? Nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
Ale i tak pokręciła głową.
— Nie. Nie mogę, zresztą już zaryzykowałam
zbyt dużo.
Zaklął i złapał ją za ramię, robiąc krok do
przodu.
— Proszę, Hermiono. Muszę ją mieć jeszcze
przez jeden dzień.
Spojrzała mu w oczy zirytowana, ale już wiedział,
że się zgodzi. A sama dziewczyna odwróciła wzrok, zła na siebie, że nie potrafi
mu teraz odmówić. Jednak po tym, jak dowiedziała się, że Malfoy odciął się od
Voldemorta, odrobinę zmieniła swój stosunek do niego. Współczuła mu.
— Dobrze. Ale jutro peleryna jest u mnie.
— Będzie. — Ślizgon ją puścił i odszedł
korytarzem.
Hermiona chwilę stała niezdecydowana, czy
dobrze zrobiła. Teraz i tak już było za późno, więc wróciła pod klasę od
transmutacji.
Przy obiedzie wypatrywała Malfoya, ale nie
była go w Wielkiej Sali. Crabbe i Goylle wyglądali przez to na niepewnych
siebie, kulili się
i zajmowali też jakby mniej miejsca. Bez Draco kompletnie nie wiedzieli, co ze sobą
zrobić, a on już się z nimi nie pokazywał od dłuższego czasu.
— Harry, Ginny pytała, czy nie pomógłbyś jej
w wypracowaniu na obronę— powiedziała Hermiona, przerywając na chwilę jedzenie.
Obserwowała, jak jej przyjaciel robi się najpierw blady, a później czerwony.
— Uch — odkaszlnął zmieszany. — Pewnie… Hmm,
mogę jej pomóc. To znaczy, jak będę miał czas. A raczej będę. Miał.
Hermiona tylko się uśmiechnęła, ale Ron z
niezrozumieniem przypatrywał się jego reakcji.
— To czemu nie poprosiła ciebie? — zapytał
Hermionę. — Przecież jesteś lepsza.
— Harry z SUM-ów dostał Wybitny, a ja tylko
Powyżej Oczekiwań — odpowiedziała pierwsze, co przyszło jej do głowy i lekko
się skrzywiła.
Ron chyba chciał się dalej kłócić, ale Harry
wstał od stołu.
— Pójdę
poszukać Ginny.
Gryfonka rzuciła Ronowi zirytowane
spojrzenie.
— No co? Zawsze ty jej pomagałaś.
Faceci! Jak można nie zauważyć tak
oczywistych oznak zakochania? Chociaż tym razem Ron miał więcej racji niż mógł
przypuszczać. Ginny przyszła najpierw do niej, ale Hermiona podsunęła jej
pomysł z Harrym. Chciała, żeby zajął się tym i nie przyszło mu do głowy na
przykład śledzenie Malfoya, bo wtedy na pewno zauważyłby brak
peleryny-niewidki.
Zachowywała się coraz gorzej.
Do końca wieczoru zdążyła odrobić lekcje
zadane na cały następny tydzień. Zaczęła nawet wielkie wypracowanie z
eliksirów, które Snape zadał na dwudziestego pierwszego. Był piąty listopada. Zakryła
się stosem książek i ogrzewała przy kominku. Po nocnej wyprawie ciągle było jej
zimno, miała nadzieję, że się nie przeziębi – w czasie przed przerwą świąteczną
mieli więcej sprawdzianów, a nauczyciele też byli dużo bardziej surowi. Zresztą
i tak nie lubiła mieć zaległości.
W końcu położyła się spać najwcześniej, z
nagrzaną zaklęciem poduszką i w ciepłych skarpetkach. Zasnęła prawie
natychmiast.
Rano długo się guzdrała – najpierw nie mogła
wstać z łóżka, później dużo czasu spędziła przed lustrem, bo nie chciało jej
się wychodzić do głośnego pokoju, potem przy śniadaniu długo siedziała, ze
zniechęceniem wpatrując się w stojący przed nią półmisek z jedzeniem. W dodatki
potwornie bolało ją gardło i miała paskudny nastrój. Powlokła się na pierwsze
piętro do pielęgniarki, która zaaplikowała jej eliksir na przeziębienie i
powiedziała, że jeszcze do końca dnia nie będzie czuła się dobrze, ponieważ
akurat nie miała odpowiedniego składnika do mikstury i musiała zastosować tę o
słabszym działaniu.
Cudowny dzień.
Z gabinetu poszła więc z powrotem do łóżka,
dobrze, że była sobota i mogła sobie pozwolić na coś takiego. Jakąś godzinę
później zapukali do niej Harry z Ronem, dlatego zeszła do nich na chwilę tylko
po to, żeby powiedzieć, że jest chora. Trochę się zmartwili, ale powiedzieli
tylko, że „jak coś, to niech ich woła” i poszli pograć trochę w Quidditcha.
Chcieli wykorzystać każdą wolną chwilę na treningi.
Zakopała się więc z powrotem w pościeli i
narzekała w myślach na wszystko. Zawsze tak miała podczas choroby – była rozdrażniona
i wszystko ją denerwowało, ale pilnowała, żeby nie przenieść tego na swoje
zachowanie względem ludzi. Irytowała się właśnie na hałas dochodzący z pokoju
wspólnego, kiedy zdała sobie sprawę, że od jakiegoś czasu denerwuje ją inny
hałas, a konkretnie stukanie. Chwilę nasłuchiwała, chcąc się upewnić, żeby nie
odkrywać się niepotrzebnie, ale w końcu wstała. Na parapecie stał ładny puchacz
z małą kopertą przywiązaną do prawej nogi i to on wyrwał ją z półsnu. Otworzyła
okno i odwiązała list, starając się uchronić rękę przed podziobaniem. Sowie o
paskudnym charakterze i tak się to udało. Dziewczyna myślała, że stworzenie po
tym odleci, ale tego nie zrobiło, widocznie czekało na odpowiedź.
Zerknęła kopertę, ale była niepodpisana, więc
po prostu ją rozerwała. I dopiero wtedy przeżyła szok.
Nie
chcesz przypadkiem odzyskać peleryny?
Draco
Malfoy
PS Na sniadaniu nie wygladałas
najlepiej.
Nigdy się nie spodziewała, że
będzie kiedyś trzymać w ręku list od Malfoya. I jeszcze o: „na śniadaniu nie
wyglądałaś najlepiej”. Dobre sobie. A przecież nie widziała, żeby patrzył w jej
stronę. Wyciągnęła pergamin i zamaszyście odpisała:
Oczywiście,
że
chcę
ją
odzyskać.
Raczej nie zamierzam dać
Ci jej w prezencie.
Hermiona
Granger
PS
Radziłabym zwracać
większą
uwagę
na Twoje przylizane włosy.
Przywiązała list do nóżki
puchacza, który natychmiast odleciał, wyraźnie urażony brakiem nagrody za
doręczenie wiadomości. „Miałam cię nagrodzić za rany na dłoniach?” – zapytała w
myślach i zamknęła okno. Po kilku chwilach musiała jednak znów je otworzyć, bo
sowa przyleciała z odpowiedzią. Malfoy napisał tylko, żeby spotkali się przed
posągiem Jednookiej Wiedźmy. Westchnęła i przebrała się z piżamy w dżinsy i ciepły
sweter. Malfoya jeszcze nie było na trzecim piętrze, dlatego oparła się o ścianę
i czekała. Po dłuższej chwili dopiero, kiedy już zdążyła policzyć większość
płytek na podłodze, usłyszała kroki. Ślizgon podszedł do niej.
— Mogłeś się trochę pośpieszyć — prychnęła.
Tradycyjnie nie zareagował.
— Masz. — Wyciągnął spod marynarki pelerynę i
rzucił jej.
— Iiii? — zaakcentowała pytająco.
— Co i? — Patrzył na nią ze zdziwieniem.
— Och, no nie wiem. Mógłbyś na przykład
podziękować, ale zapewne to za wiele dla twojej arystokratycznej godności!
— Za co?
— Za to, że dostałeś pelerynę? — Miała dziwne
wrażenie, że on naprawdę nie wie, o czym ona mówi.
— Przecież sama mi ją dałaś. — Wyglądał już
nie na zaskoczonego, a rozbawionego jej reakcją.
Opuściła ręce wzdłuż ciała.
— Świetnie. Świetnie. Przypomnij mi następnym
razem, żebym się nie wysilała. — Schowała pelerynę pod swetrem, żywiąc nadzieję,
że nikt po drodze nie będzie przyglądał się jej zbyt dokładnie. Chciała minąć
Malfoya, ale przytrzymał ją.
—Czekaj, Granger. To bardzo… miłe z twojej
strony, że zdecydowałaś się udostępnić mi pelerynę — powiedział, nawet starając
się brzmieć, jakby mówił szczerze.
— Jesteś po prostu…! Aż brak mi słów! — warknęła
i wyrwała się. — Jeżeli tylko po to wyciągnąłeś mnie z łóżka, to możesz już
iść.
— Z łóżka? Jesteś chora?
— Tak, Malfoy, jestem chora! Być może dlatego
nie wyglądałam najlepiej na śniadaniu! — zdenerwowała się. Szkoda tylko, że w
połowie wypowiedzi głos odmówił jej posłuszeństwa i dokończyła zachrypnięta.
— Pewnie tak. Mam eliksir na przeziębienie.
Chcesz?
— Wolę nie przyjmować od ciebie podejrzanych
mikstur.
Żachnął się.
— Sam go piłem, daj spokój.
Chwilę się namyślała, ale nie dał jej dokończyć,
tylko powiedział:
— Poczekaj tutaj.
Odszedł szybkim krokiem, słyszała jeszcze,
jak zbiega po schodach. Ciekawe, czemu to robił. Może dla niego to była
spłacenie długu? Przysługa za przysługę? Wystarczyłoby jej zwykłe dziękuję, ale
najwyraźniej to słowo nie istniało w słowniku Malfoya.
W końcu znowu się przed nią pojawił z fiolką
w ręce. Przytrzymał ją na wyciągniętej dłoni i zabierając ją, musnęła palcami
jego gładką skórę. Przyjrzała się eliksirowi, który wyglądał zupełnie
zwyczajnie.
— Mam nadzieję, że to jednak nie trucizna —
powiedziała z uniesionymi brwiami i wzruszyła ramionami. Potem odkorkowała
buteleczkę i jednym haustem wypiła zawartość. Skrzywiła się. Bez wątpienia nie
trucizna, ale i tak paskudne. Już po krótkiej chwili poczuła się jednak dużo
lepiej.
Oddała mu fiolkę i odwróciła wzrok. Dopiero
teraz pomyślała, jak dziwnie jest rozmawiać z Malfoyem bez wyzwisk i obrażania
się nawzajem.
— Twoja matka ci odpisała?
Natychmiast zrobił krok do przodu, wyciągnął
różdżkę i sprawdził korytarz zaklęciem wykrywającym obecność.
— Zwariowałaś?! Mówią ci coś słowa: ukrywa się?
— warknął cicho. Wyraźnie widziała, jak bardzo jest na nią wściekły. Ale
widziała też... strach?
— Przepraszam — powiedziała tylko. Ślizgon
miał rację, będąc zły. Zapadła chwila krępującej ciszy, którą przerwał Malfoy.
— Na razie jest cała. Przygotowuje się do
przeniesienia za granicę — powiedział szeptem i widziała, jak napinają się
mięśnie jego twarzy. Była zdziwiona, że mówi jej cokolwiek, ale wydawało jej się,
że po prostu musi się przed kimś wygadać. A jej mógł nie lubić, ale wiedział,
że dochowuje tajemnic. Nie miał możliwości przecież opowiadać czegokolwiek
Crabbe’owi albo Goylle’owi ani przypuszczalnie żadnemu Ślizgonowi.
Nie potrafiła sobie nawet wyobrazić, jak
ciężka była ta sytuacja dla Malfoya, zwłaszcza że nie miał w sobie żadnych
bohaterskich cech. Przez większość czasu był po prostu tchórzliwym, zadufanym w
sobie dupkiem z kompleksem wyższości. Jak więc znalazł w sobie dość siły, by
przeciwstawić się nie tylko podziwianemu ojcu ale i Voldemortowi?
—Jeżeli będziesz potrzebował z czymś pomocy,
możesz przyjść do mnie — obiecała mu, myśląc, jak bardzo zmieniła się sytuacja.
Tylko ona wiedziała, co Malfoy zrobił i tylko ona mogła… co właściwie? Wspierać
go w tym postanowieniu, żeby nie powrócił do śmierciożerców?
Spojrzał jej w oczy i skinął głową.
— Lepiej ci? — zapytał w końcu, chcąc zmienić
temat.
— Tak, dziękuję. — Uśmiechnęła się i był to
jej pierwszy uśmiech skierowany do niego.
Stali jeszcze przez chwilę, a potem bez
słowa, jakoś naturalnie uznali, że czas wracać i w jednym momencie skierowali
się w stronę schodów. Tam Malfoy przystanął i zawahał się.
— Co? — zapytała.
— Granger… naprawdę doceniam to, co robisz.
Ostatnio… Hmm, sama mogłaś wywnioskować, że trochę zmieniły się moje poglądy na
różne sprawy. Na przykład na to, czego uczył mnie ojciec.
Zastanawiała się, do czego zmierza. Żartował?
Chyba nie, brzmiał zbyt poważnie.
— I nie jestem… nie jestem zadowolony z
każdego swojego zachowania — mówił dalej, chociaż ciężko mu to szło.
— Mówisz o latach wyzwisk, walk i teraz szantażu?
— spytała z trudem powstrzymując emocje.
Lekko się wyprostował.
— Tak mówię dokładnie o tym. Nie odczuwam
dumy z tego powodu. —
— „Nie jestem zadowolony”, „nie odczuwam dumy”
— przedrzeźniła go ze złością. — To naprawdę miłe z twojej strony, wiesz? I
naprawdę czuję się lepiej, wiedząc, że ty… — Zrobiła lekko przerwę, żeby
mocniej zaakcentować resztę wypowiedzi. — …nie odczuwasz dumy! Nawet sobie nie
wyobrażasz jak bardzo!
Malfoy był zakłopotany i zastanawiał się, co powiedzieć.
Nie czekając, aż coś wymyśli, a może po prostu nie chcąc tego wiedzieć,
odwróciła się i wbiegła po schodach.
Pobiegł za nią. I kiedy się z nią zrównał,
złapał mocno za ramię.
— Zaczekaj. — Zaczęła się szarpać, ale nie
dał jej się wyrwać z uścisku. — Proszę cię!
Zesztywniała, czekając, co się stanie teraz. Spróbował
złapać z nią kontakt wzrokowy, ale spojrzała na jego tors i zacisnęła zęby.
— Posłuchaj, przepraszam, okej? Przepraszam
za to, co przeze mnie przeszłaś. Nie wiedziałem…
— Czego? Że ponosimy odpowiedzialność za
wszystko, co robimy?
Milczał przez chwilę, wciąż ją trzymając.
— Tak, nie wiedziałem, że ponosimy
odpowiedzialność za to, co robimy innym ludziom.
Nie odpowiedziała, więc podniósł powoli jej głowę,
żeby na niego spojrzała. Wtedy zauważył, że w oczach ma łzy.
— Doceniam to, co mówisz — powiedziała
sztywno, bez emocji.
— Granger.
— Co?
— Nie bądź taka — odparł niepewnie, zmieszany
jej reakcją.
— A jaka mam być?
— Możesz się wściekać, możesz mnie pobić, ale
nie udawaj, że to cię w ogóle nie obeszło.
Rozpłakała się. Była wściekła na Malfoya, że
to widział i na siebie, że zareagowała w najgłupszy sposób.
Nie miał pojęcia, co zrobić, żeby jej nie
spłoszyć albo zdenerwować jeszcze bardziej. Ale kiedy dziewczyna nie przestała
i nie mogła się opanować, po prostu ją przytulił, chociaż nie przypuszczał,
żeby to coś pomogło. Mocno wbiła paznokcie w jego plecy i kark i sam nie
wiedział, czy to z emocji czy po prostu chciała nieświadomie sprawić mu ból.
Albo świadomie.
W końcu Hermiona go odepchnęła i szorstko
otarła twarz.
— Nigdy ci nie wybaczę ani nie zapomnę tego,
co robiłeś.
Pokiwał głową, przyjmując to do wiadomości,
ale nie próbował się już na szczęście odzywać.
— Ale rozumiem, że się zmieniłeś. Możemy
zacząć od początku z innymi relacjami — dodała, nieruchomo patrząc mu prosto w
oczy.
— Dobrze — odpowiedział tylko.
Hermiona odwróciła się i wróciła do
dormitorium. Harry był jeszcze na meczu, a jakoś udało jej się niepostrzeżenie
dostać do jego kufra. Potem znów położyła się na łóżku i zakryła kotary. Czuła
się dziwnie pusta, wolałaby chyba, żeby Malfoy w ogóle nie zaczynał tego
tematu. Całkiem dobrze nauczyła się po tylu latach ukrywać emocje związane z
jego zachowaniem, a teraz wszystko powróciło. I nie była w stanie mu wybaczyć,
nie te wszystkie lata. Ale zamierzała zrobić to, co obiecała.
W miarę
możliwości zacząć od początku.
Przez kilka następnych dni rzadko widziała
się z Malfoyem, mijali się tylko na korytarzu albo w klasach. Dlatego była
zdziwiona, kiedy zaproponował jej kolejną wyprawę do Zakazanego Lasu, chociaż
właściwie nie wiedziała po co. Nie była tam do niczego potrzebna, wziąć drugi
raz pelerynę też nie miała możliwości. Ale zgodziła się i znów wysłał do matki
list. Chciał chyba po prostu jej towarzystwa, jakkolwiek dziwnie by to nie
brzmiało.
A ona naprawdę chciała, żeby Narcyzie udało
się uciec. I chciała dowiedzieć się więcej o życiu Malfoya.
Potem poszli znowu, tym razem po odpowiedź.
Wtedy w drodze z i do zamku długo rozmawiali
ze sobą. Tak normalnie, jakby przez ostatnie sześć lat nie byli wrogami. Nie
chciała tego, ale chyba zaczynali się z Malfoyem zżywać, a było to spowodowane
prawdopodobnie jej troską i jego potrzebą rozmowy z kimś, kto nie jest
śmierciożercą albo synem śmierciożercy. Nie wiedziała, co ma w związku z tym
czuć i jak się zachować.
A potem usiedli razem w bibliotece, chociaż
było mnóstwo wolnych miejsc. Nie odezwali się, po prostu każde robiło
swoje lekcje. I kiedy na podłogę upadło jej pióro, to Malfoy je podniósł.
Następnego dnia też zajęli krzesła obok siebie i wtedy też
nie rozmawiali ze sobą.
A potem było śniadanie w Wielkiej Sali.
Hermiona wtedy zupełnie zwyczajnie siedziała
z Harrym i Ronem i skubała kromkę chleba, Malfoy siedział przy stole Ślizgonów,
cicho rozmawiając z Teodorem. Nie był to chyba najgorszy wybór, bo Nott pomimo
nacisków rodziny wydawał się być neutralny w kwestii Voldemorta. Jej zamyślenie
przerwały sowy wlatujące do sali i roznoszące pocztę. Przed nią wylądowało najnowsze
wydanie Proroka, więc zapłaciła sowie i zaczęła czytać, dopóki Harry nie
szturchnął ją w ramię.
— Patrzcie na Malfoya.
Natychmiast zwróciła na niego wzrok. Ślizgon
ściskał w ręce dopiero co otwarty list i Hermiona widziała, jak zbladł na twarzy
i jak jest poruszony. Przestraszyła się, bo wyglądał, jakby oszalał i bała się
tego, co mógł przeczytać. A chyba tylko jedna wiadomość mogła wymóc na nim
takie emocje.
Zakryła dłonią usta, patrząc, jak z trudem
wstaje od stołu, przewracając swoją szklankę, i niemal wybiega z Wielkiej Sali.
Pobiegła za nim, nie zważając na spojrzenia
przyjaciół.
Znalazła go natychmiast po wyjściu, stał
pochylony przy ścianie, jedną ręką kurczowo opierając się o mur, żeby nie
upaść. Podtrzymała go, a on oparł się o nią całym ciężarem ciała, jakby nie
mógł utrzymać się na własnych nogach. Patrzyła z obawą na jego oszalały wzrok,
zaciśnięte zęby i to, jak powstrzymywał się przed płaczem.
— Co się stało? Draco?
Nie odpowiedział, podał jej tylko pognieciony
papier.
Panie
Malfoy!
Kiedy po
wielokrotnych próbach skontaktowania się z Pańską matką, wciąż nie otrzymałam
odpowiedzi, zgodnie z Pańską dawną prośbą sprawdziłam, co się z nią dzieje. Z
przykrością muszę Pana poinformować, że, z tego, co się dowiedziałam, Pańska
matka została zamordowana w piątek. Wtedy odnalazł ją Pański ojciec razem z
resztą śmierciożerców. Wróciłam do jej kryjówki, gdy upewniłam się, że odeszli,
ale ciała Pańskiej matki już tam nie było, a większość rzeczy została zniszczona.
Współczuję
z powodu straty.
Kasylda
Thompson
Ja chcę następną część!! :)
OdpowiedzUsuńDopiero dzisiaj napisałam tę. Trochę cierpliwości, aż takiego tempa nie mam ; ))
UsuńSuper :) Nie mogę doczekać się następnej części :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i weny życzę :)
A dziękuję, dziękuję i też pozdrawiam ; )
UsuńBardzo fajne! Czekam na kolejną część. Mam nadzieję, że nie będziesz kazała mi długo czekać ;)
OdpowiedzUsuńPostaram się i dziękuję za opinię ;)
UsuńNiezalogowana ethelien